W drugą niedzielę maja w Niemczech zawsze jest Dzień Mamy. O poranku budzę się tuż obok przygotowanego przez dzieci śniadania ozdobionego kwiatami, sercem i babeczką bezcukrową według aktualnych manier żywieniowych rodzicielki;) I to właśnie na jej prośbę, po uczciwie zadanym pytaniu, jak chcę spędzić ten dzień, wszyscy wyruszamy na zwiedzanie galerii w drugim dniu ich otwarcia.
Tym razem udajemy się do gminy Potsdam-Mittelmark i w miejscowości Stahnsdorf odwiedzamy Atelier Yoga. Za garażem kryje się kreatywny, trochę straszny, nawet obrazoburczy świat artystki. Złoty kurz, plastikowe kręgle służące niby za ludzką popielniczkę, czarna niewinność, „jedyne, co nas krępuje to wyobrażenie o nas samych”, gniazdo z ptakiem w skrzynce, goła baba wylegująca się w słońcu pod suchą różą, żabie zwłoki oprawione w ramkę, wystawione jak obraz pod światło, skomponowane w przesłanie „z próżni w próżnię to jest podróżą”. Potworność zamieniona w skonsolidowany szkic istnienia, podkręcony słońcem, uśmiechem, niewinnym i dobrodusznym bonzai. Chrystus z koronkową aureolą obok butelczyny biednej i sama właścicielka dzieląca się adresem związku artystów, który od czasu do czasu zaprasza na wystawy. Poza kobiety klęczącej przed koszem lub przed szyszką jest albo zrozpaczona albo ekspresyjna rozkoszą, ogród zalany słońcem, a my wdzięczni za możliwość zajrzenia za kulisy wymownej pracy.
U G. Angeliki Hoffman w atelier Pegasus konfrontujemy naszą świadomość z pareidolią. Pośród różnych abstrakcyjnych obrazów oraz czarnobiałych zdjęć odkrywamy dwa portrety/motywy pnia drzew, które choć są tylko korą, ukazują oblicze. Artysta akurat stoi w pomieszczeniu i opowiada o swoich pracach. Na informację o jednostce chorobowej, której symptomem jest widzenie twarzy w najróżniejszych miejscach uśmiecha się lekko i zatapia w zastanowieniu. Chciał pokazać oblicze drzewa, czy to wyłącznie przypadkowy motyw, wyrwany z całego kontekstu czy rzeczywiście uległ złudzeniu i uwierzył w te wyraźne wyrazy „twarzy”? Po angielsku opuszczamy pracownię zostawiając w zadumie pogrążonego mężczyznę.
Kolejne atelier jest ciepłe, słoneczne i kolorowe. W ogrodzie rozstawione prace wysyłają wyraźny sygnał radości życia, barwy natury, motywy znane doskonale, ponadczasowe. Kwiaty, warzywa, kobiece piękne twarze, pejzaże czterech pór roku, motyle i miniaturowe obrazki.
Uśmiechamy się na widok niemieckiego kanclerza w różowej połowie maseczki. Nawiązanie do wciąż trwającej pandemii jest lekkie, ale wciąż znaczące. Zmęczeni społeczną sytuacją są i artyści. A wyraz tego jest dla jednych obiecujący, bo maseczka się rozpruwa, dla innych przytłaczający, bo maseczka się domyka. Różowy kolor dodaje jednak nadziei. My jej nie tracimy, a dla otuchy zakupuję kocią miniaturkę, która dołącza do mojej kolekcji. Atelier „Kunstseide” artystki Ulrike Seide jest kolejnym ciepłym i ogrodowym miejscem z małym co nieco, otulonym bzami i słonecznikami. Lekki zawrót głowy po kieliszku szampana tylko wyostrzył zmysły.
Na koniec zaglądamy do
Detlefa, którego wspaniały ogród odwiedziliśmy w 2018 roku. Jest tak samo pięknie, jak wtedy. Tak samo spokojnie, wykwintnie i elegancko. Oddychamy głęboko na zielonej trawie. Znikamy w japońskim ogródku.