Golm - łzy bezsilności.
Głosy szumią, nie jęczą, nie płaczą, ale śpiewają łagodnie pieśń wieczności i nieprzemijania.
Liście tańczą nad ziemią spokojną, żyzną. Jesienna pora to najlepszy czas na zwiedzanie takich miejsc. Niby wszystko przemija, się kończy, zamiera, ale wiemy, że to złuda, małe oszustwo, czas na uspokojenie rozchwianych żarem lata priorytetów.
20 000 tysięcy ludzkich istnień - ważnych chwil, pustej nudy, rozmyślań, nadziei i wiary w cokolwiek. Przygoniła ich w to miejsce wojna bez sensu i logiki, instynkt przeżycia choćby w drodze, w ucieczce, na przekór mordercom, szaleńcom idei wynaturzonych. Tylko 432 z nich można było przyporządkować jakieś imię i nazwisko, choć ginęli nie anonimowo wiosną, tego 12 marca 1945 roku.
Miejscowi i wypędzeni przypadkiem się spotkali, a może nie, może było to już ustalone - trybiki maszynerii kiedyś tam wprawionej w ruch?
Spoczęli w masowych mogiłach, zrzuceni w jedno ciało, są pokarmem tak potrzebnym glebie i kolejnym pokoleniom ludzi i zwierząt.
Przed 5 000 laty o zbocza tego najwyższego wzniesienia wyspy Uznam rozbijały się fale Bałtyku. Lasu nie wycinano od średniowiecza. Jakby wszystko było na ten wieczny spoczynek przygotowywane.