Uroczo zachęcają w Isfahanie do zakupu perskich dywanów. Uroczo i nienachalnie. Nie kłamię. Dywany są różne, przecudnej urody i przeciętnego oblicza, miękkie, twarde, kolorowe, monotonne, latające. Każdy jednak jest wyjątkowy, bo perski. Tkany nakazem tradycji i nieskończonych wzorów. Tkany jakby w szale od wieków, właściwie ziemia powinna być nimi zakryta szczelnie.
W dywanowym raju jest jak w pracowni laryngologicznej koncentrującej się na badaniu słuchu - echo się nie odbija, głosy miękkną załamane tkanymi właśnie nićmi, jest przelewająca się forma tkanin.
Jedzenie i picie. Słodkie arbuzy pomieszane z aromatycznymi ziołami i słonym serem. Luksusowy ciaj, luksusowy certyfikat, który można sobie w ramki oprawić. Wydatek rzędu paru tysięcy euro nie będzie bolał. Lub bolał mniej.
Wyjście z takiego geszeftu na irańską ulicę to szok. Przepych jej ruchu, ilość przechodniów, a przede wszystkim samochodów, zabiera szybko miękkie wrażenie dywanowego raju. Trzeba się zakotłować i przebrnąć do celu, który się ma albo i nie. To tutaj nie jest takie ważne. Ważne, żeby się wmieszać i płynąć. I przeżyć.