Meldorf ma kościół św. Jana, który nigdy nie był konskrowany przez biskupa, pomimo to miasteczko od wieków nazywane jest katedralnym. Wybudowany w latach 1250-1300 w czasach politycznej niezależności Dithmarschen i nadania praw miejskich (1265 r) Meldorfowi.
Już w czasie podróży misyjnych św. Ansgara egzystował tutaj kościół. Wybudowany na początku IX wieku na zlecenie bremskiego biskupa w Meldorf nad Morzem Północnym (tak, tak, miasteczko leżało nad morzem i miało port) przez 200 lat był jedynym kościołem chrzcielnym tego regionu - centrum chrystianizacji położonych na północ od Elby terenów.
Ten dzisiejszy św. Jana Chrzciciela jest perełką zachodniego wybrzeża Niemiec.
Z XV-wieczną figurą swojego patrona, tak samo wiekową św. Gertrudy, patronką podróżujących, stoi sobie w tym pustynno-nadmorskim krajobrazie jak samotny biały żagiel. Wokół niego parę hoteli, restauracyjek, piekarnia, gdzie właściciel gościom, którzy w czasie ulewy zajmą miejsca na dworze, oferuje 10% zniżkę. Skąpi są rodowici mieszkańcy Dithmarschen. I uparci podobno. Kapusta swój wpływ najwyraźniej na nich wywarła - to stąd pochodzi prawie cała kiszona sprzedawana na terenie Niemiec.
Wiatrak, jak się należy, też jest, parę uroczych sennych domków, kobieta broniąca jak lwica swojej świeżo nabytej, bo jeszcze w ruinie, posiadłości, nie dając zajrzeć za płot, bo to "teren prywatny". Tzn. broniła po fakcie, jeszcze bardziej rozjuszona tym, że nie dotarła na czas i coś zostało zobaczone - to coś, to parę worków cementu i dotkliwy pewnie dla niej brak ogrodowej estetyki.
Później pomiędzy kamienicami sączy się rytmicznie muzyka, festiwal Frequenzen przygotowuje się do wieczorowego grania. Rosyjskie, nigeriańskie, niemieckie słowa-dźwięki rozjaśniają zachmurzone niebo. Zeskół Skazka podobał się bardzo - radosny rytm, rozszalały, roztańczony, klezmersko-słowiański żart na temat "życie".