Budzą się żądze.
Żądze światła, jasności, przestrzeni.
Gdy parę dni temu po raz pierwszy od dłuższego czasu porządnie się wyspałam, zobaczyłam przed sobą drogę, którą trzeba wędrować.
Jak zew.
Jak natchnienie.
Czuć żądze w styczniu to jest coś.
Na południe od Berlina zdaje się być trochę bliżej słońca. Droga 66 jezior, jej kawałek, który łamiemy skuszeni poszarpanymi rozmiarami jeziora Blankensee.
Stücken-Blankensee-Körzin-Stücken.
Ładnych 16 kilometrów.
Przed nami zielona, rozpromieniona przestrzeń. Śpiące jeszcze pola, po których można przedzierać się dzielnie, przydrożne drzewa zachęcające do wspinania się beztroskiego, parę domków, w których kryją się żyjący na odludziu bliźni i mroźny, zacinający przeszywającym zimnem wiatr.
W Blankensee jest pożądana przez wędrowców piekarnia, jednorazowy kubek z ciepłym napojem ogrzewa nie tylko zmarznięte palce, a słodycz zakupionych wypieków dodaje energii i gdzieś zapodzianego zapału. Marzy się nam nawet zakopany pod kolcowojem po lewej stronie kaplicy skarb, który tak zapalczywie próbował wydobyć przybyły na koniu z Berlina Herr von Thümen. Już jego przodek zmierzał się z legendą 100 lat wcześniej, równie bezskutecznie. Skarb ma się dobrze skryty na dnie jeziora.
W wiosce jest ładny dworek, wybudowany prawdopodobnie na fundamentach niemieckiego zamku i jeszcze ładniejszy, jakże romantyczny nawet o tej porze roku, park. Jak się tu wejdzie to myśli się od razu o zaręczynach...albo ślubie...białym rumaku...kochanku...bratanku...ech...Ta atmosfera udzieliła się może i panu Józefowi Weißenbergowi, któremu udało się tutaj stworzyć małą, religijną, pokojową wspólnotę kościoła johannickiego. Istnieje ona do dziś, a Friedensstadt, w którym mieli żyć wyznawcy "w pokoju ze sobą i całym światem" od zmiany systemowej pomału się odradza. Nie pasowało to ani nazistom, ani później systemowi DDR. Ideologie przeminęły, a wyznawcy tego małego kościoła spotykają się tutaj do dziś.
W Körzin mieszka około 60-ciu osób, które zapewne słowiańskich czasów, założycieli tej osady i ich języka nie pamiętają. Jest tu sklep, kawiarnia, stadnina koni, ekologicznie wypasane i traktowane bydło. Jest mokro, a światło kłuje już w oczy. Po tych paru godzinach wędrowania jesteśmy nasyceni...Jeszcze tylko trzy kilometry i zatopimy się na nowo w wielkomiejskim chaosie życia...