Nasiona przynoszą ze sobą kwiecie barwne, polne, rozkołysane wiatrem i rozpieszczone słońcem. Nasiona rozsiewane są wszędzie, gdzie tylko można, gdzie kawałek żyznej i nieżyznej ziemi. Sposób na miasto i na zapamiętanie minionego.
O Erfurt niewiele wiem. Nic nie krąży po głowie, żadne skojarzenia, żadne turystyczne slogany, obrazy, reklamy na krótki weekend. Erfurt to duże miasto, które zaginęło pod ciężarem sławy innych niemieckich atrakcji. Skoro jednak podróż przez Turyngię, to trzeba się do Erfurtu wybrać i stolicę tego landu poznać. Tak więc: kwiaty i blokowiska otulają miasto, które dumnie pręży swoją pierś katedrą i cytadelą na wzgórzu. Miasto zaskakujące urokiem, skalą sławnych postaci z nim związanych i spokojnym trwaniem obok turystycznego szału na wszystko. Stare, korzeniami sięgające do roku 742, rozławione w średniowieczu indygo uzyskiwanym z urzetu. Całe połacie tych roślin rozkładane na strychach do wysuszenia, a później przewożone do miejskich młynów, których kamienne koła rozcierały i wydzierały ich barwny skarb. Indygo przyniosło pieniądze, sławę i dobrobyt, by za chwilę przyczynić się do upadku i biedy, gdy tańsze barwniki zaczęto sprowadzać z Azji.
Sercem miasta jest Anger, handlowy plac rozciagający się od dworca do katedry, dziś zabudowany pięknymi kamienicami i rozszumiany wielkomiejską, choć jednocześnie bardzo nastrojową atmosferą. Wiele tutaj do odkrycia: sklepików ciekawych, domów i budowli z historiami, że serce rośnie, kafejek, knajpek i lokali, które aż zachęcają do pozostania na dłużej, na jeszcze jedną kawę. Widoki z okien są niebanalne – a to uliczka wąziutka z kolorowymi parasolami, pracownią stolarską i wystruganym teatrzykiem za euro, wygrawerowanym kocim epitafium na jednym z okien i wieżą, z której roztacza się niepowtarzalny widok na miasto, a to kamienice z takimi zdobieniami, że chciałoby się poznać ludzi, którzy to zlecili. Dlaczego? żeby zaimponować? Zostać w pamięci? Dla siebie na wyłączność? Najpiękniej jest w dwóch miejscach – na katedralnym placu i w starej świetnie zachowanej średniowiecznej części, gdzie budynki z kamienia i bruk, którym można dojść do synagogi. I gdzieniegdzie spotyka się domy z … dziurami! To znak, że tutaj ważono piwo, ważono uczciwie i za urzędniczym pozwoleniem, ku uciesze szczególnie męskiej gawiedzi.
Być może korzystał z dziurawych domostw i Adam Ries w XVI wieku, którego uważa się za ojca współczesnej matematyki, pomieszkujący w Erfurcie, piszący swoje książki w języku niemieckim ( a nie, jak to było w zwyczaju, włoskim). Jeśli powie się po niemiecku „nach Adam Riese”, oznacza to, że coś zostało właściwie policzone.
Erfurt może się poszczycić najlepiej zachowaną i najstarszą średniowieczną starówką w Niemczech, a do jej ewenementu należy Most Kramarzy (Krämmerbrücke) – zamknięta konstrukcja zabudowana domami z muru pruskiego. Most, który takim nie jest na pierwszy rzut oka, uliczka z domami o atmosferze artystycznej, które w większości są własnością miasta. To właśnie nad nim wiszą wesoło kolorowe parasole.
A żydowski skarb? Znaleziona w 1998 roku przy pracach budowlanych roku skrzynia z 28 kg złota i srebra w postaci monet, naczyń, biżuterii, wywołała sensację na całym świecie. Szczególnie filigranowa obrączka z wygrawerowanym życzeniem Masel tov (czyli: dużo szczęścia) wzbudza zachwyt do dziś. Stara Synagoga, której budowę rozpoczęto w 1094 roku, jest najstarszą w Europie, skarb żydowski wystawiany dziś w jej murach, gdyż z synagogi uczyniono muzeum.
Martin Luther studiował w Erfurcie na uniwersytecie, który założono w 1392 roku, zamknięto w 1816, by znów powołać do życia w 1994. Przebywając w Erfurcie w latach 1501-1511 najpierw studiował do 1505 roku na wydziale filozofii, potem wyświęcony w 1507 roku w katedrze na księdza został w mieście jeszcze parę lat. Być może przyczyniła się do tego duchowa rola, jaką miasto odgrywało w średniowieczu. Licznie otwierane szkoły przyklasztorne (a samych klasztorów było 15-cie) nauczały nie tylko gramatykę, ale przede wszystkim medycynę, astronomię i biologię, a wraz z otwarciem uniwersytetu miejsce uznawane było za ojczyznę humanizmu. Pierwszy w Niemczech Instytut Chemii i Farmacji założony został właśnie tutaj i nie tylko studenci byli serdecznie witani, bez żadnych problemów czy gett współmieszkano i z żydami, i z turkami, i ze szkotami na przykład. Do dziś z 38 kościołów pozostało 22 i pięć kościelnych wież wraz piękną katedrą stojącą w bliskim sąsiedztwie z kościołem św. Sewera.
Katedra znacząca, dominująca potęgą i lekką grozą nosi w sobie dwa skarby: pierwszy to witraże z XIV wieku (wtopione w na 18 metrów wysokie okna), którymi czule opiekowano się przez stulecia, ukryto przed szaleństwem II wojny światowej, by dziś cieszyć oczy i połyskiwać w słońcu i drugi w postaci, a raczej kształcie dzwonu Gloriosa, największego średniowiecznego dzwonu na świecie. Podobno śpiewa – taki dźwięk dociera do dziś do uszu słuchających, choć rozbrzmiewa rzadko.
Na placu przed katedrą i kościołem przestrzeń przytłacza i swoją głębią, i otwartością ograniczoną przez kompleks sakralych budowli. 70-cioma schodami w górę wspinali się po odkupienie ludzie na kolanach, kończąc w ten sposób dotarcie do pielgrzymkowego celu. Spoglądając z góry na plac, z tym budowniczym i duchowym ogromem za plecami, człowiek czuje się wyróżniony. Jakby cały świat był i do odkrycia, i do zdobycia. Odległość robi swoje. Moment cudnie ułudny.
Gdy w Erfurcie w 1808 roku spotkali się na tzw. zjeździe erfurckim Napoleon Bonaparte i Aleksander I Romanow, Napoleon kazał zamurować okna w siedzibie urzędu miasta z obawy przed...podglądaniem. Napoleon nie tylko niewiele spał, ale i dyktował siedem listów jednocześnie. Bał się przede wszystkim tego, że ktoś mógłby czytać z jego ust, zamurowanie okna na ścianie sąsiadującej bardzo blisko z budynkiem obok wydało mu się najlepszym rozwiązaniem.
Już zmierzcha, gdy opuszczamy to zaskakująco piękne i ciekawe miasto. Ciepłe promienie rozczerwienionego zachodu słońca pieszczą bogato zdobione kamienice. Obwodnica Jurego Gagarina już nie rozkrzyczana motoryzacyjnym gwarem, wydaje się być wstążką, którą średniowieczne centrum oplecione jest jak niepozorny, źle i bez gustu zapakowany prezent.
A kwiaty? Firma N.L.Chrestensen założona w Erfurcie przez duńczyka w 1867 roku produkuje i rozwozi nasiona i kwiatowe cebulki do dziś. Co ciekawe Erfurtczycy nazywani są chętnie „Puffbohne” (bób). Podobno już w średniowieczu go tutaj uprawiano, a mieszkańcy tych okolic zawsze mieli bób przy sobie jako przekąskę. Dziś każdy nowo narodzony Erfurtczyk dostaje w zależności od płci w prezencie od miasta albo różową, albo niebieską pluszową fasolkę. Sama firma chwali się, że na starówce wciąż prowadzona jest najstarsza kwiaciarnia dostarczająca bukiety. Obok Condomi AG, produkującej produkty lateksowe, tworzy ciekawy obraz natury przedsiębiorczej tego nietuzinkowego miasta.