Trudno uwierzyć, że od ponad pięciuset lat nie mieszka w tym dawnym opactwie cysterskim żaden mnich. Dostojny ceglany gotyk aż tchnie religijnym namaszczeniem, a pomiędzy strzelistymi murami zdaje się wciąż pobrzmiewać echo ostatnich rytuałów. Choć to bardzo złudne wrażenie. Gdy w XVI wieku klasztor upadał, od dawno brakowało w nim duchowej atmosfery. Pieniądze, wszelkie materialne dobra i braci rozpasanie przyczyniły się nawet do podejrzeń, że nie odprawia się tutaj żadnej liturgii i opat klasztoru w Lehnin wysłał jednego mnicha na zwiady. Do tego elektor Rzeszy Joachim III próbował się na koszt klasztoru wzbogacić, a w całej Brandenburgii rozlewała się reformacja, co w końcu przyczyniło się do sekularyzacji. Od 1542 roku klasztor oficjalnie przestaje nim być, co niektórzy bracia dożywają jednak w jego murach swoich dni, później hoduje się tutaj trzodę, by od 1550 roku życie ucichło na długi czas do początków XIX wieku, kiedy to wybitny architekt
Karl Friedrich Schinkel dostrzegł jego historyczno-kulturalną wartość i rozpoczął proces zabezpieczenia i rekonstrukcji ruin. Ogrodem zajął się Peter Joseph Lenne, a nocami zaczęła grasować biała niewiasta z ...szarymi krasnoludkami. Dlaczego akurat niewiasta nie wiadomo, co gorsza nie można jej już spotkać, gdyż przyłapana w żółtych pantoflach przez pewnego ciekawego mieszkańca wioski nigdy więcej już się nie pojawiła (choć może warto byłoby pewnej nocy osobiście to sprawdzić). Jeśli chodzi o szarych krasnoludków to łatwo posądzić o dobry żart mnichów, którzy podobno, już pod normalną postacią, mają raz w roku schodzić do podziemi kościoła po skarb.
Czas pomiędzy jego powstaniem, poprzedzonym zakładaniem klasztoru w innym, niedalekim miejscu, a upadkiem, to pasmo duchowych i materialnych sukcesów. W założeniu zgromadzenia braci cystersów wpisana była pomoc ubogim, chorym i wypędzonym, istniały więc przytułki dla ludzi, których spotkał tragiczny los. Pod klasztornym dachem można było jednak spotkać jeszcze więźnia w karcerze, jak i margrabiego czy grafa w sali książęcej. Okoliczna ludność przybywała w pielgrzymkach po liczne udzielane tutaj szerokim gestem odpusty. A na ziemiach i polach, które klasztorni opaci pilnie nabywali, płodnie i urodzajnie mnożyło się naturalne dobro, które spieniężone wydawało brzęczący mile dźwięk pełnej sakiewki.
Spędzamy tutaj prawie trzy godziny. Stare, ceglaste mury wciągają prostotą i dostojnością, tajemnicą i zamierzchłą przeszłością, którą w jakiś nieodgadniony sposób wciąż czuć. Akurat dzisiaj jest pierwszy słoneczny i ciepły dzień tego roku, więc z radością rozsiadamy się pośród żółtego kwiecia uważając na wszelkie drobne robactwo, które z podobną, jak nasza, radością wystawiają skorupki do słońca.
Jezioro Amtssee błękitnieje, a nagie wciąż gałęzie drzew zaczynają pęcznieć obietnicą rychłej wiosennej zieleni. Nasyceni cysterskim powietrzem i widokiem poruszającym serce wyruszamy na popołudniowy spacer w kierunku wsi Chorin.
Droga jest malownicza, nad jeziorem, pod hotelem i obok kompleksu mieszkalnego, a w samej wsi mijamy maszyny rolnicze nieużytkowane, za to wystawione na pokaz i zapewne dla pamięci i spotykamy konia, który pozuje do fotografii na tle kamiennego kościółka, który wprawdzie nie przetrwał wojny trzydziestoletniej, odbudowany jednak w 1668 roku służy mieszkańcom do dziś. Dworzec kolejowy żyje ciekawym życiem – spod niego można się wybrać grupą specjalnie skonstruowanym pojazdem i wymienić książką, jak i spędzić noc. My zostawiamy parę centów na torach z nadzieją na ciekawy efekt deformacji:-)
Za dworcem rozlewa się przestrzeń wyjątkowa, łąkowa symetria pofałdowań, gra światła i śladów, które zakłócają idealne ramy proporcji. Jedna tabliczka „Kroneneiche 1,3 km” wskazuje nam drogę, którą zamarzyliśmy sobie pójść w tym ogromie natury. Mijając górę Gänsematten (Gänsematten-Berg) i tajemnicze bagna docieramy przez wertepy i błotnistą drogę do niego – dębu Kronen (Kroneneiche), który dumnie obumarły wyciąga się na przekór przemijaniu w górę. Ostatni raz wykształcił liście w 2006 roku, wysoki na prawie 34 metry o obwodzie 380 cm niejedno widział w ciągu 500 lat swojego istnienia. Majestatyczny i strzelisty, otoczony barierką, która symbolicznie podkreśla jego wyjątkowość. Obok niego znajduje się stary kamień pamiątkowy poświęcony królewskiemu podleśniczemu Georgowi Jacobowi Weberowi żyjącemu na przełomie XVIII i XIX wieku.
Wracamy odurzeni szczęściem. Zmrok maluje nam powrotną drogę wyrazistymi kolorami, a nagły spokój przygotowującej się do snu fauny koi i łagodzi. Cystersi w nieodgadnionej wieczności być może odnaleźli pobożność i błogosławią dzisiejszemu wieczorowi. Biała dama nie musi krążyć nocą po ruinach, a szare krasnoludki odnalazły swój skarb. Wszystko dobrze się skończyło, a my będziemy żyć długo i szczęśliwie, dopóki...wystarczy nam sił:-)