Odwiedzamy ich od razu, o poranku. 1033 osoby, które zmarły we wczoraj odkrytym, opuszczonym byłym lazarecie i ośrodku dla osób starszych i niepełnosprawnych. 331 żołnierzy i 702 uchodźców. Na małym skrawku ziemi pochowano ciała tych, którym przyszło żyć w jednym z najbardziej okrutnych czasów na tej ziemi. Poszarpani przeznaczeniem, poranieni kulami i bombami, ograbieni i z majątku i z ludzkiej godności, które stracili być może dokonując złych politycznych wyborów. Pokryci młodą granią trawy, ozdobieni płytą, na której Theodor Heuss (pierwszy prezydent) prosi ludzi i narody o pokój. Nadaremno. I po tej II wojny okrucieństwie przyszło wiele innych i jeszcze wiele nadejdzie. Tych dużych i tych małych.
Słychać świergot ptaków. Kwiecień i maj to ich scena, popisowe trele od rana do wieczora, godów orkiestra.
Zatrzymujemy się w centrum wioski Saalow, na placu rynkowym zalanym słońcem, by podziwiać wyjątkowy i jedyny na świecie taki wiatrak. Wiatrak w stodole, przez którą przepływa wiatr i napędza mechanizm. Saksoński wynalazek powstał w XIX wieku w dzielnicy Drezna Podemus. W 1974 wymagający remontu został rozebrany, a jego części złożono do magazynu tym samym ratując wyjątkowy zabytek. Gdy doczekał lepszych czasów został przeniesiony w 1992 do Saalow i w ciągu roku na nowo odbudowany. By zaczął mielić, trzeba otworzyć dwie bramy stodoły i wtedy wiatr wprawi w ruch znajdujące się w środku koła. Obok wiatraka znajduje się małe muzeum, a cały kompleks jest otwierany w co drugą niedzielę miesiąca, dodatkowo jeszcze w poniedziałek zielonoświątkowy, kiedy obchodzi się Niemiecki Dzień Wiatraka.
Zupełnie niedaleko stąd w środku zbożowego pola stoi drugi wiatrak paltrak, wybudowany w XVIII wieku jako koźlak, a w 1903 roku przeniesiony do Saalow. W 1937 roku przebudowano koźlaka na paltraka, w którym główną częścią są obracane wiatrem skrzydła wprawiające w ruch urządzenie do mielenia ziarna. Ten wiatrak pracował do 1971 roku. Dzisiaj wydaje się służyć za mieszkanie. Zazdroszczę, gdyż nie tylko pięknie i dumnie się prezentuje, ale i otoczony jest wyjątkową sielską przestrzenią.
Saalow należy do gminy Am Mellensee. Przejeżdżając przez wioskę trudno nie zauważyć stacji kolejowej dziś używanej jako dworca dla drezyn. Dzierżawcy rozkoszują się pogodą i przy piwku z dobrymi humorami witają przybyszy zachęcając a to do jazdy, a to do lodów, a to do golfa. Niebiesko w oczach od rowerowych rumaków, stary wagon kolejki berlińskiej i atmosfera pikniku pośród fioletowych lilaków. Idealne miejsce na sobotnią labę. Gnani ciekawością idziemy do jeziora Mellensee, o którym wiele dobrego słyszeliśmy. Przede wszystkim dzięki niemu Am Mellensee słynie ze swoich rybaków, których sieci i łódki nadają osadzie wyjątkowego charakteru. To prawda. Stare chaty, pluszczące o tatarakowy brzeg jezioro, rybne motywy i takaż gastronomia.
Wracając do dworca kolejowego napotykamy na tablicę przypominającą o wojennym wydarzeniu z 21 sierpnia 1813 roku, gdy właśnie tu spotkały się wojska pruskie z francuskimi, które chciały dostać się do pobliskiego Zossen. Na tutejszym moście rozprawiono się z Francuzami tracąc przy tym dwóch oficerów i jedenastu żołnierzy.
Jest jeszcze jedno miejsce, którego w tej wiosce jesteśmy ciekawi. Egzotyczne. Zanim jednak do niego dotrzemy zatrzymujemy się u ...Angeli. Nazwa adekwatna do współczesności – dom z tradycją od czterech pokoleń prowadzony, otwarty na gości, w którym serwuje się łakocie i lody, czyli solidność i niezniszczalna marka. Znany w okolicy, gdyż nieoczekiwanie duży tutaj ruch. Stoliki zajęte, podobnie jak ogródek w głębi, gdzie w cieniu owocowych drzew można przyjrzeć się starociom sprzedawanym przy okazji na pchlim targu. Ciasto rabarbarowe i lody kiba! Pychota!
A gdy podjeżdżamy pod bramę tego niecierpliwie wyczekiwanego egzotycznego miejsca, trochę wątpimy, że uda nam się je zobaczyć. Zamknięte duże wrota i pustka wokół. Jednak naciskam klamkę i zaglądam na podwórze. Gospodarze siedzą na tarasie i piją popołudniową kawę. Zapraszają mile i tak, owszem, jest otwarte i proszę za mną, pokażę. A co? Hodowlę azjatyckich grzybów na brandenburskiej prowincji! Od 14 lat on zajmuje się grzybnią i sprzedażą, a ona zdobyła wykształcenie w mykologii i doradza, poleca, zaleca i wspomaga wszelkich chorych ludzi. Dopytuje się o choroby, o cholesterol, o dolegliwości, a że nie bardzo mamy o czym opowiadać, mówi, że można profilaktycznie, dla wzmocnienia odporności przyjmować … wysuszone grzyby, w proszku. Zakupujemy jednak te świeże, biały z poczochraną czupryną (soplówka jeżowata), przyglądamy się procesowi suszenia i dopytujemy o...nalewki grzybowe. A tak, może się coś znajdzie, o, jest jeszcze jedna mała butelczyna. Bierzemy więc. I broszurę o wszystkich dobrociach, które grzyby w sobie zawierają. Ludzie z nowotworami są tutaj licznymi klientami. Ale pani apeluje – za późno, lepiej zapobiegać niż leczyć. Co za historia! Jaka pasja! Jak pysznie smakują te grzyby popite niezwykłą nalewką!
Na koniec jedziemy na drugi koniec jeziora Mellensee, by spędzić późne popołudnie nad jego dzikim brzegiem. Głęboki błękit podkreślony rozpromienionymi szuwarami, bezszelestnie przepływające kaczki, szmer wieczornego zefirku. I kieliszek ouzo. A co;-)