Szkoła, albo socjalistyczny kompleks rekreacyjny. Pierwszy budynek pasuje do naszych domyślań idealnie. Wejście szerokie, reliefy na ścianie radosne, klasy, piętra, tablica, tylko ławek brak.
Drugi budynek bardziej pasuje do ośrodka wypoczynkowego. Duża kuchnia, obok stołówka, a za nią perełka – wspaniała sala balowo-teatralna, ze sceną, widownią na piętrze i kolorowymi ścianami. Co tutaj musiało się dziać! Ile uroczystości, występów, przedstawień, ile odznaczeń, ile laurek, jakiej muzyki słuchano! Z sufitu zwisa odrapana farba, czerwono biała, na parapecie czarna szpilka, a z widowni na pięterku można wyjść na balkon. Firanka faluje od wiatru, na scenie trzeszczą stare deski, a z oddali słychać pomrukiwania otwartych okiennic. Wystarczyłoby założyć zwiewną suknię i frak, zamknąć oczy i wirować w tej przestrzeni. Zapomnieć o zniszczeniu i opuszczeniu. Zatrzymać czas albo zawrócić, popłynąć w przeszłość, zobaczyć nieuchwytne i minione, poczuć smak i zapach, atmosferę złą albo dobrą.
Właśnie po wyjściu z drugiego budynku uświadamiamy sobie, że to małe miasteczko z ulicami, po których jeździły autobusy (przystanek jest wprawdzie zarośnięty, ale wciąż widoczny), gęsto zabudowane, a w oddali widać jakby plac apelowy. Idziemy w tym kierunku z żalem omijając kolejne domy, by dotrzeć do jakby fabryki czy elektrowni z dwoma potężnymi kominami. Wybebeszona z otwartym trzewiem pokazuje cały skomplikowany system tego czegoś, co kiedyś pracowało zapewne pełną parą. Jakieś magazyny wokół, otwarte studzienki kanalizacyjne, jeszcze jeden budynek kolorowy w środku, na drzwiach widnieją imiona i nazwiska, naklejki na oknach, kolorowe, wesołe, łazienki, prysznice, pokój dla personelu. Może odnajdę kogoś w internecie? Już dorosła osoba może pamięta jak tutaj było na wakacjach? Na koloniach?
Pozory mylą. I to bardzo. Barwna tapeta, parę krasnali i biedronek. To był w latach 1948-2003 dom starców i ośrodek dla upośledzonych. 1200 potrzebujących osób. Podobno w nie najlepszych warunkach. Gdy go uroczyście 9 września 2004 roku zamykano musiało jego progi opuścić 600 pensjonariuszy. Do tego cały personel. Po głośnej aferze o nieprawidłowościach w funkcjonowaniu, po wizycie ministra DDR Lothara de Maziere, po próbach zmian i reform, oddano ośrodek w ręce natury. A niedaleko wybudowano nowy, mniejszy, skromniejszy, funkcjonujący do dziś.
I może to cienie przeszłości wywalczyły to spustoszenie i opuszczenie. Gdy w 1936 roku wybudowano tutaj koszary dla niemieckiej Luftwaffe cel był jednoznaczny – walka zbrojna i na jej potrzeby formowany człowiek. W 1940 roku zdecydowano się jednak na zmianę przeznaczenia i kształcono sanitariuszy, by w końcu utworzyć lazaret istniejący do końca II wojny światowej. Zupełnie niedaleko stąd jest cmentarz, na którym pochowano zmarłych żołnierzy, ale i uchodźców, którzy umierali masowo już po wojnie po stracie wszystkiego, mając za sobą drogę męki i udręki, a na karku winę za wszystkie wywołane tą wojną zbrodnie. Rozpacz bezsilności, udział bierny bądź nie i strata wszystkiego, co człowiek potrzebuje do normalnej egzystencji. 1033 osoby z paroma betonowymi krzyżami nad sobą i tablicą błagająco o pokój.
Cmentarz zobaczymy jutro. Dzisiaj po niecałych dwóch godzinach wracamy na przystanek i wsiadamy do autobusu. Na szczęście przyjechał.