Jedziemy w stronę Aragony, a w pobliżu miasteczka zjeżdżamy w polną drogę, którą z ogromną niepewnością dojeżdżamy do otoczonego kolczastą siatką rezerwatu przyrody Vulcanelli di Macalube. Wulkany Wysp Liparyjskich i Etna są znakiem rozpoznawczym Sycylii, te tutaj mini wulkaniki tzw. sofatary giną w ich cieniu. Niesforne wrzody ziemi. Księżycowy, spękany krajobraz i wybuchy błota, które mogą sięgać paru metrów. Przy wejściu olbrzymia dłoń próbuje bronić wstępu, ale idąc wzdłuż kolczastej siatki dochodzimy do wejścia. Ślady z przeszłości w postaci ławek i poprzewracanych tabliczek informacyjnych, jakieś deski, by nie zapaść się w muł.
Z małych gliniastych otworów wydobywają się wulkaniczne wyziewy, bulgoczą, by od czasu do czasu wyrzucić w górę jasne i zimne błoto, które od razu zasycha tworząc swoisty kosmos. We wzgórzu nagromadzony jest metan, którego pęcherzyki się do owej erupcji przyczyniają. To rzadki fenomen. Fascynujący i piękny. I od 2014 roku samotny.
Carmelo obchodził 27 września 2014 roku dziewiąte urodziny. Zażyczył sobie wycieczki z rodzicami i siostrą Laurą właśnie do małych wulkaników, które chętnie od lat odwiedzali okoliczni mieszkańcy. Tata poszedł z dziećmi do niewinnie wyglądających kopców, a mama rozkładała piknik na kocu. Nagle jeden sofatar wypluł z siebie masę błota, które zalało dzieci. Ojciec ledwo uszedł z życiem. Mała Laura jeszcze żyła, gdy przyjechała lekarska pomoc, ale nie udało się jej uratować. Solenizanta odnaleziono później. Matka doznała szoku, a teren przejęła żandarmeria i zabroniła wstępu. Połowicznie. Widać, że nikt o niego nie dba. Taki opuszczony, poszarpany siatką, poharatany tablicami i zakazu i pamiątkowymi, upstrzony pluszakami zionie atmosferą grozy i podłego przeznaczenia.