Do Xochicalco chciałam pojechać bo Humboldt. Alexander von Humboldt. Człowiek, o którym trochę zapomniał świat. Świat, który dzisiaj myśli, jak Humboldt. Najsławniejszy naukowiec XIX wieku, którego urodziny obchodzono corocznie i wrześniowo hucznie w wielu miejscach świata. Jego imieniem nazwano wiele szkół, miast, lodowców i gór. Ba, nawet gatunków roślin i zwierząt. To on odkrył strefy klimatyczne i wegetacyjne. To on rozpowszechnił nauki przyrodnicze opowiadając się za zdemokratyzowaniem wiedzy. Napisał 50 książek i 700 artykułów jasnym i zrozumiałym dla wszystkich językiem. Prowadził w Berlinie otwarte wykłady. Akademicka gwiazda, która świeciła na firmamencie popularności i rozgłosu. Sklasyfikował tysiące gatunków roślin i zwierząt. Interesował się wszystkim. Jego dzienniki pełne są rysunków roślin, map rzek, astronomicznych obserwacji. W czasie 5-letniej wyprawy po Ameryce Południowej zapisał 4 tysiące stron. Jego podróżnicze marzenie, którego realizacja rozpoczęła się w czerwcu 1799 roku. Chciał zbierać rośliny i badać zwierzęta, mierzyć góry i temperatury. Zabrał ze sobą 42 instrumenty naukowe i został pierwszym naukowcem, który systematycznie zajął się badaniem tego kontynentu. Gdy wspiął się na wtedy uznawany za dach świata wulkan Chimborazo na 6 tysiącach metrów n.p.m. zrozumiał. Wszystko, co do tej pory zobaczył, czego się nauczył, Berlin, Europa i Ameryka Południowa zlało się w jedno – przyroda to koegzystencja, przyroda to połączony ze sobą organizm, to sieć życia. Od kamienia przez insekta po człowieka – wszyscy na jednej linii potrzebujący siebie nawzajem, żeby żyć. Globalne myślenie, które ówczesnym naukowcom było zupełnie obce. Wtedy panował pogląd, że człowiek jest koroną stworzenia, a wszystko jest mu podporządkowane i istnieje tylko i wyłącznie dla niego. Humboldt już w tropikalnej dżunglii nie mógł pogodzić takiego obrazu świata z tętniącym życiem lasem, który nie potrzebował człowieka.
Był przeciwnikiem niewolnictwa. Targ ludźmi to było pierwsze, co zobaczył po przybyciu do Ameryki Południowej. I nigdy nie zmienił swojego poglądu. Wygłaszał wszem i wobec, że nie ma żadnej rasy ludzkiej, która byłaby lepsza od innej. Uważał niewolnictwo za upadłość człowieczeństwa, za jego największe zło.
Żył 90 lat. Gdy umarł w żałobie pogrążony był cały świat. Dzisiaj niewielu wie, że to jemu zawdzięczamy nowoczesne, globalne myślenie. Być może był prekursorem Wikipedii. Sam Goethe powiedział, że w czasie dwóch godzin rozmowy z nim można się więcej dowiedzieć niż przez dwa lata czytania książek.
Alexander von Humboldt był zachwycony Xochicalco i zostawił po wizycie tutaj rysunki i opis tego niesamowitego miejsca. Na lekkim wzniesieniu, na platformie sztucznie uformowanej znajduje się jedna z największych zagadek archeologicznych Mezoameryki. Miejsce magii i świętych obrzędów, odbywających się na 20 okrągłych ołtarzach, astronomicznych obserwacji w obserwatorium, które jest najlepiej zachowanym w Meksyku i zabaw na boiskach. Centrum kultu najważniejszego boga plemion Mezoameryki Quetzalcoatla czyli Pierzastego Węża. Przedstawiony tutaj jest jako człowiek, co umiejscawia Xochicalco pomiędzy Tulą a Teotihuacanem, gdzie Pierzasty Wąż zawsze przedstawiany był jako gad. Piramida nosząca jego imię wybudowana na cześć zgromadzenia kapłanów-astronomów ma świetnie zachowane tajemnicze reliefy, które przedstawiają osiem upierzonych wężów wijących się między hieroglifami i siedzącymi ludźmi. Kiedyś pomalowane były na biało, czerwono, czarno, niebiesko i żółto, w ostatniej fazie wyłącznie na czerwono – czyli kolorem śmierci. Być może na znak nadciągającego upadku? Gdyż Xochicalco po rozkwicie na przełomie VII/VIII wieku jako centrum handlowe, a później naukowe straciło około 900 roku na znaczeniu.
Duch Pierzastego Węża łączy się z duchem wielkiego, zapomnianego naukowca i jesteśmy w miejscu, które jest magią powiązań i zależności. Humboldt zrozumiał coś, czego my się jeszcze uczymy – pokory przed przyrodą, której jesteśmy tylko i aż częścią. Pierzasty Wąż nie tylko przyjmował krwawe ofiary, ale i inspirował ludzi do obserwacji nieba. Obserwatorium dzisiaj jest wprawdzie niedostępne dla zwiedzających, ale już sama świadomość tego, że 21 czerwca wpada do jego środka słoneczny promień, który oświetla sklepienie przez 50 minut robi wrażenie. Dawno temu jacyś nieznani nam ludzie, na których miały wpływ różne kultury (Teotihuacanów, Majów, Zapoteków, Mixteków i Tolteków) wchodzili do tunelu i przechodzili do obserwatorium, by szukać odpowiedzi na nieboskłonu zagadki. Nie tak dawno temu dziś zapomniani podróżnicy i naukowcy powtarzali się w odwiecznej ciekawości świata, ale i wyciągali wnioski. Humboldt rozwinął myśl i ducha, a Pierzasty Wąż być może mu w tym pomógł. Słońce rozwesela i rozleniwia, ale wiedza pcha. Miejsce i inspirujące, i kojące, i dające pewność, że to, co po sobie zostawiamy nie ginie na zawsze w bezkresie czasowej przestrzeni. Jest szansa, że ci, którzy po nas przyjdą, coś z tego pożytecznie wykorzystają. Nadzieje naukowca nie umierają.