Gdy w 1952 roku Niemiecka Republika Demokratyczna podjęła decyzję o stacjonowaniu jednostek obrony powietrznej na terenie swojego kraju TO nie przyszłoby jej nigdy do głowy.
Gdy rakietowy oddział tej obrony, 4123 (FRA-4123), mościł swoje miejsce głęboko w lesie koło Klosterfelde, TO nie przyszło mu do głowy.
Gdy powstałe w Związku Radzieckim rakiety typu „Dwina” (S-75) na początku lat 60-tych w tej właśnie jednostce spoczęły na swoich obronnych pozycjach przygotowane do wystrzału, ich obsłudze nie przyszłoby TO do głowy.
Gdy od początku lat 70-tych do lat 90-tych minionego wieku wymieniano „Dwiny” na FRK S-75M „Wolchow” (kod NATO: SA-2 „Guideline”), których 36 rakiet spoczywało na sześciu rampach, a obsługa w liczbie 150 osób dzień i noc uwijała się w obrzędzie gotowości wokół ich przydatności do użytku, nikomu nie przyszło TO do głowy.
Podobno 150 osób to była liczba pokojowa. W razie wybuchu konfliktu zbrojnego jednostka miała być obsługiwana przez 500 osób.
Zamiast konfliktu przyszedł upadek. Rakiety zdemontowano, część wywieziono na złom. Rozbrojono miny i rozebrano zasieki. Być może ostatni oficerowie wycofywali się stąd z łezką w oku. Żadnemu tutaj wtedy przebywającemu nie przyszłoby do głowy, że kiedyś, w 2012 roku ściany tych budynków będą polem do popisu dla … artystów. Wolna sztuka, streetart. Obrazoburstwo i zgnilizna zachodu wdarły się na teren, którego zadaniem było m.in. przed tym słuszny socjalistyczny świat chronić. Nie udało się zapanować nad wolnością. Nie udało się stłumić naturalnych ludzkich potrzeb. Bo te rządu dusz, choć też wypływają z ludzkich wnętrz, mają źródło, które gnije i pleśnieje. I one wytrzymują tylko chwilę.
Dzisiaj po żołnierzach i artystach zostały budynki i graffiti. A to, co od stuleci tutaj trwa, przyroda, zagarnia dla siebie sukcesywnie te ludzkie dzieła. Upiększa na pozór zniszczony teren. Oplata finezją kształtów i kunsztem nie do podrobienia. Jeszcze chwila i nikt nie będzie się nawet domyślał, że ktoś z nas był tutaj kiedyś obecny.