Bachus w towarzystwie Flory i echo brzęków stukających w upojnym toaście kielichów. Ile tutaj było picia i hulanek, ile kobiet przewijało się po pokojach, ile godzin spędzonych na śmiechu, rubasznej zabawie, przy suto zastawionym stole. Tylko winny bożek to pamięta. Z lekko przechyloną głową, rozmarzony, figlarnie uśmiechnięty czeka na wiernie odwiedzającego go co noc pana. Obok Flora uwodząca piersią i wiankiem z kwiatków, pod jej skąpą sukienką ukrył się amorek, odkrywający na zachętę kawałek boskiego uda. Nie pomogła wizyta księdza, który według przyjętej wiary napominał w nieswoim domu do skromności, powściągliwości i pobożności. Przegonił go Kazimierz Mieroszewski, tytularny chorąży Księstwa Siewierskiego i podstoli bielski, budowniczy gzichowskiego pałacu, młody mężczyzna lubiący się bawić i śmiać. Może zrobił to specjalnie – postawił Bachusa za domem, jak i ksiądz wystawia figurki różnych ludzi? Nie wiadomo. I chociaż Kazimierz z biegiem lat się ustatkował, rodzinę założył, dzieci spłodził, o okoliczny majątek dbał, ksiądz nie wybaczył mu tamtego potraktowania, końmi pogrożenia i klątwy nie odpuścił. Kazimierz ma po dziś dzień, co noc, wracać do bezbożnych rzeźb, rozmyślać w ich towarzystwie o swojej zbyt rozrywkowej młodości, a o poranku na koniu o dwóch głowach do czyśćca powracać.
Gdy stoimy pomiędzy zamkiem w Będzinie, a pałacem Mieroszewskich w Gzichowie łatwo sobie wyobrazić upojne noce w tym ostatnim. Łatwo zrozumieć młodego Kazimierza, trudniej z konsekwencjami mściwego klechy.
Od pałacu zaczynamy trzeci etap wędrówki szlakiem Via Regia. Późnobarokowy budynek z 1702 roku wybudowany został jako symbol potęgi i dobrobytu rodu Mieroszewskich pod postacią typowej siedziby szlacheckiej wzorowanej na francuskich pałacach. Już zawsze będzie mi się kojarzył z rozrywkowym Kazimierzem:)
Meandrując ulicami pomiędzy domkami jednorodzinnego osiedla Grodziec Bory dochodzimy do lasu grodzieckiego, jedynej ostoi fauny leśnej w mieście Będzin. Jeden z 383 w Polsce obszarów chronionego krajobrazu, prawie 150-hektarowy kompleks z rozległymi fragmentami wilgotnych łąk. Wiosna przebija się już młodą zielenią i białym kwieciem, ale i wody podstępnie zmiękczają podłoże, po którym dzielnie kroczymy. Kierujemy się na najwyższe wzniesienie Będzina, Zagłębiowską Jasną Górę bądź Olimp czyli Górę Świętej Doroty, całe 383 m n.p.m. Trochę mokro i błotniście, ale za to ścieżka uroczo zamieniająca się w tunel, później zaorane pole, piękny polski symbol wsi, rzewności, przedwiośnia i pierwsze ważne miejsce na jej zboczu – źródełko. Niejaki Marcin Kotuła ufundował obraz Matki Boskiej z pierścionkiem na palcu z wdzięczności za uzdrowienie córki i po uroczystej procesji, w czasie której umieszczono ów obraz w kościele św. Doroty na wzgórzu, fundator miał usiąść tutaj w drodze do domu, zmęczony, ale przede wszystkim spragniony po długich religijnych uroczystościach. Nagle tuż obok niego wytrysnęło źródełko. Długo wierzono, że ma moc uzdrawiającą, szczególnie dla oczu. Dzisiaj zabrudzona kartka przestrzega przed spożyciem w związku ze wzrostem liczby przypadków wirusowego zapalenia wątroby typu A.
Z ostańca rozpościera się piękny widok na okolicę, w pogodny dzień widać stąd podobno Beskidy, a nawet i Tatry. Na pewno czuć magię. Stała na nim pogańska świątynia z białymi kapłankami, którymi opiekował się starzec-kapłan. Zbierała się na narady starszyzna i przybywał lud na uroczystości, bądź szukał schronienia przed wrogiem. W obronnych celach usypano wał (VII-V w p.n.e.), którego resztki zachowały się do dzisiaj. Ślady życia tutaj mają jednak sięgać aż XIV w p.n.e. We wczesnym średniowieczu było grodzisko, a w 1635 roku ks. Wojciech Lipnicki wybudował z funduszu swojej krewnej Doroty Kąckiej, ksieni klasztoru sióstr Norbertanek w Krakowie na Zwierzyńcu, kościół pw. św. Doroty. Malutki, biały, lekko zagubiony, otoczony koronkowością wiosny, niedostępny, gdyż budowana była właśnie przez dwóch mężczyzn do niego droga. Mimo to dowiadujemy się, że istnieje jeszcze inna wersja o Marcinie Kotule. Miał być on robotnikiem z Kamienia koło Piekar, miał mieć ciężko chorego syna i miał we śnie ujrzeć Matkę Boską Piekarską, która obiecała mu uzdrowienie dziecka. Z wdzięczności kupił w Piekarach właśnie jej obraz z pierścieniem na palcu, który chciał wnieść na wzgórze. Zaaresztowano go przy nielegalnym przekraczaniu pruskiej granicy i osadzono w olkuskim więzieniu. Gdy stamtąd wyszedł obraz przeniesiono uroczyście do kościółka św. Doroty według życzenia Matki Bożej, a miało to mieć miejsce w dzień Przemienienia Pańskiego 6 sierpnia 1865 roku. Nieznane są intencje powstawania różnych wersji, nie pasuje to do wyznania prawdę szerzącego. Cóż maluczkim pozostaje – wierzyć w niewytłumaczalne. Obraz notabene w 1968 roku ukradziono, po trzech latach jednak powstała jego kopia, którą czci się do dziś.
Kościół niszczyły kolejne wojny, Prusacy zdewastowali grobowce i podobno wywieźli kilka skrzyń wykopalisk, które znaleziono w czasie budowy fortyfikacji obronnych. Zrabowano również wyposażenie świątyni, zabrano organy i zamieniono ją w stajnię. Dopiero w 1946 roku podjęto się odbudowy. Współcześnie najlepiej przyjść tutaj 6 lutego w dzień patronki Doroty, albo 6 sierpnia w dzień odpustu.
Schodzimy na drugą stronę wzgórza witani jeszcze jednym kościołem i reklamą Radia Maryja. Kierujemy się do parku Ciechanowskich mając nadzieję, na zobaczenie pałacu należącego do Jana Jakuba Ciechanowskiego. Ten ziemianin i przemysłowiec pochodzenia żydowskiego był właścicielem pierwszej w Królestwie Polskim, a piątej na świecie wytwórni cementu. Pałac wybudował w latach 40-tych XIX wieku otaczając go parkiem angielskim, w którym do dziś zachowało się m.in. 20 drzew uznanych za pomniki przyrody. Czerwona tablica informuje nas, że pałac jest siedzibą domu pomocy społecznej. Brama zamknięta na cztery spusty, ale jest dzwonek, który naciskamy. Po długiej chwili wychodzi jakiś mężczyzna, najwyraźniej pensjonariusz, kiwa głową pytając, co chcemy, po czym nie wysłuchując zdania do końca obraca się na pięcie i odchodzi. Nie dane nam jest zobaczyć obiektu bliżej. Uprzejmość i gościnność nagle nie są Polaków najmocniejszą stroną.
Na przystanku Grodziec Podgórna busik zabiera nas z powrotem do Będzina. Nie mamy wprawdzie wystarczająco dużo gotówki na bilety, ale nagle przyjazność drugiemu człowiekowi zadziałała. Kierowca macha ręką i dodaje, że następnym razem. Nie ma sprawy. Via Regia ma też i nie handlowe oblicze.