Brandenburskie kolorowe ptaki znów zapraszają w swoje kreatywne progi, klatki talentu i pracy, które poszerzają, upiększają, zagracają i wietrzą właśnie tym corocznym terminem otwartych galerii. Jedziemy do gminy Dahme-Spreewald, podberlińskiej miejscowości Eichwalde. Na lesistym osiedlu domków jednorodzinnych znajduje się manufaktura drewna. Nicola i Dirk Fromme robią z regionalnego drzewa wszystko. Otwarta brama wjazdowa zaprasza do świata, gdzie właśnie ten materiał króluje na piedestale i wprawia w lekką zadumę i zachwyt. Drzewo to nie tylko ciepło ogniska i świeży chleb. To również kolczyki, zabawki, meble, ozdoba, obraz, zdjęcie i naczynie, pokarm. To cała paleta możliwości, to jak bezdenny skarbiec, który zapewnia nam niemalże wszystko. Bez drzew nie moglibyśmy oddychać, bez tej tkanki, która łączy się ze sobą, której korzenie służą jako przekaźniki informacji, dostarczyciele pożywienia, schronienie i ostatecznie żyzny nawóz nasz świat by nie istniał. Nasza koegzystencja z tym cudem nie zawsze jest wyrazem ludzkiej świadomości, jak wiele mu zawdzięczamy, jednak uczymy się, dążymy do zrozumienia i coraz bardziej zdajemy sprawę, jak bardzo na ten skarb musimy uważać. I właśnie w tej pracowni, a jednocześnie galerii doświadczamy tego bogactwa w całej pełni – użytkowego, ale i estetycznego. Z drewna, ale często też i o nim.
Gdy
26 marca przechodziliśmy przez miejscowość Kolpin napisałam: „Niedaleko nad brzegiem znajduje się dom, do którego za niedługo wrócimy. Nie wiemy o tym jeszcze, ale ociągamy się koło niego przechodząc. Poczucie przeczucia.” Nie zapomnę tego uczucia, gdy stałam przed budynkiem i czułam, że coś się w nim kryje. Oglądałam się za siebie z pewnością, że jeszcze kiedyś tutaj przyjadę. Dzisiaj znów stoimy przed tym domem, niedowierzając. Z broszury informacyjnej wybraliśmy kolejny adres galerii w ogóle nie kojarząc, że już w Kolpin byliśmy. Że niecałe dwa miesiące wcześniej siedzieliśmy na ławce nad jeziorem i piliśmy ciepłą herbatę z termosu. Dzisiaj odwiedzamy 86-letniego malarza Horsta Dolle. Uśmiechnięty, starszy mężczyzna o lasce prowadzi nas do garażu, gdzie wszędzie, dosłownie wszędzie rozstawione są obrazy. A to podobno zaledwie ułamek twórczości całego życia. Horst studiował w Dreźnie, a jego nauczycielem był jeden z najsłynniejszych współczesnych niemieckich malarzy Gerhardt Richter. Zawsze malował, ale zawodowe życie spędził w szkole, jako nauczyciel. I miał swój własny jacht, którym z żoną pływał po brandenburskich i meklemburskich jeziorach. Podróżowali też wspólnie, a on potem zaklinał zagraniczne krajobrazy w obrazy. Dzisiaj spędzają jesień życia nad małym jeziorem Kleiner Kolpiner See. Horst korzysta z okazji Dni Otwartych Galerii i przygotowuje garaż, żeby goście mogli mieć namiastkę jego twórczej pracy. Jest przeszczęśliwy, gdy decydujemy się na zakup obrazu. Musimy najpierw jednak jechać do banku po gotówkę, a gdy wracamy późnym popołudniem Horst zaprasza nas na herbatę. Pokazuje nie tylko swój pierwszy obraz, ale i całe mapy luźnych rysunków. Wrócę tutaj rok później z moimi dziećmi, a Horst zabierze nas na górę do swojego atelier. Ale to już zupełnie inna historia:)
W Kolpin odwiedzamy jeszcze Annemarie Schmidt, która w ogrodzie porozwieszała swoje prace malarskie. 73-latka zaczęła przygodę z twórczością po przejściu na emeryturę. Od dziewięciu lat bierze udział w Dniu Otwartych Galerii, raz w tygodniu spotyka się w kółku malarskim u artystki Gabriele Gutsche, by nie tylko malować, ale i uczyć się czegoś nowego. Zaczyna padać deszcz, więc nasz spacer po ogrodzie nie wypadł zbyt długo. Jedziemy do Bad Saarow, gdzie najpierw odwiedzamy artystkę, która nie pozwala robić zdjęć w ogrodzie. Ścieżkę wokół jej domu zamieniła w tajemniczą dróżkę pełną rozmaitych stworzeń, magicznych postaci. Sama artystka była zwiewna, niestety z braku zdjęć jej imię zniknęło w czasowej otchłani. Zajrzeliśmy też do atelier Ella malarki Sylvi Runge. Jej poważna, z pozoru prosta twórczość, wprawiła nas w zadumę, zatrzymała w biegu kolorem i minimalnym kształtem. Ta wizyta była jak medytacja.
Stamtąd trafiliśmy do artystki meblowej. W małej altance pełnej farb i pędzli można z niczego zrobić coś, można stare zamienić w interesujący przedmiot zupełnie nowego użytku, można przekształcić niepodobającą się nam rzecz w inny bibelot, który zachwyci i kolorem i nowym obliczem. Obiecałam sobie, że zapiszę się na oferowany przez artystkę kurs kreatywnego ozdabiania mebli i ta obietnica wciąż czeka na spełnienie. Kiedyś mi się uda, być może już niedługo?