Mocno świeci słońce. Jest późne popołudnie, gdy wracamy ze szlaku
25 Źródeł. Ostre promienie oślepiają i zacierają widoczność. Jakby zmuszano nas do zwolnienia, do zatrzymania się. I pójścia przed siebie – na wrzosowisko.
Tamta
załoga statku zepchniętego morskim sztormem na wyspę Porto Santo towarzyszy nam przez cały czas pobytu. Informacja o przesądnym postrzeganiu świata i obawie dotarcia na jego brzeg niepokoi. Jakby dotykało to prastarych instynktów, uczuć, które w nieoczekiwanych i nieznanych sytuacjach dominują i przejmują nad nami władzę. Jak to jest odkrywać coś, o czego istnieniu nie mieliśmy najmniejszego pojęcia? Jak to jest być zdanym w takim momencie na kogoś, kto z lęku i niewiedzy tworzy siatkę połączeń, która ma dać schronienie, a po czasie okazuje się, że pęta nas niemocą? Jak to jest wchodzić w przerażenie?
Czy tamta załoga dotarła kiedykolwiek w to miejsce, w którym teraz stoimy? Na szczytach wyspy, oblani promieniami zachodzącego słońca, mając u stóp dywan chmur? Zamiast spaść w piekielną odchłań dotykamy nieba, zamiast lęku odczuwamy wdzięczność, że właśnie tak żegna się z nami Madera. Rozbiegamy się w różne strony, pokrzykujemy na siebie, że tutaj widać najlepiej, nie tutaj, nie, jednak tam, by ochłonąć i zapatrzyć się w ten natury spektakl. Ukojenie, którego mamy nadzieję, doświadczyli wszyscy przed nami. Zrozumienie i odkrycie niepojętości. Po prostu być.