Znad zalewu Altdöberner See jedziemy z powrotem do wioski. Jadąc w tę stronę minęliśmy coś na kształt dworku, chcemy przyjrzeć się mu bliżej. Parkujemy przed i zaintrygowani stojącą po drugiej stronie ulicy drewnianą skrzynką, idziemy najpierw do niej. Tabliczka „Skulptur aus der Sonne” Mincho Mivev, Bulgarien LandArt-Biennale 1995, nic nam nie mówi. Obiekt, nie uwłaczając mu, wygląda jak wychodek. Dom za to naprawdę prezentuje się jak dworek. Nad skrzynką na listy przy drzwiach wisi tabliczka z informacją, że mieści się tutaj związek Krajobraz Artystyczny Pritzen (Kunstlandschaft Pritzen e.V.). Drzwi do domu po drugiej stronie są otwarte. Za nim znajduje się świetlica ze sceną i kotarą. Trochę dalej siedzi jakiś mężczyzna i nie zwraca na nas uwagi. Rozmawia z kimś, po chwili wstaje i razem idą w naszym kierunku. Trochę obawiamy się, że okaże nam zdenerwowanie za wścibskość, jednak poza uśmiechem w ogóle się nami nie zajmuje. Dopiero, gdy zostaje sam, podchodzi i pyta, czy czegoś szukamy. I zaczyna opowieść – o Pritzen, o domu, przed którym stoimy, o artystycznym przedsięwzięciu, którego jest członkiem, o stodole za nami. Wskazuje na scenę i opowiada o tragicznym, bezsensownym i bezlitosnym wydarzeniu z 19 kwietnia 1945, gdy właściciele tego gospodarstwa schowali się tu przed nadciągającymi Rosjanami. Bomba uderzyła w dom, zaczęło się palić i ktoś bezmyślnie otworzył drzwi. 11 osób z tej rodziny i dwie rosyjskie dziewczynki. Kim one były? Jak się tam znalazły? Po wojnie posiadłość była własnością wszystkich i działała w niej świetlica. Teraz są oni, związek ludzi, którzy próbują ratować w Pritzen pozostałości wszystkiego – i tego obiektu, i sztuki rozsianej po okolicy. Właśnie, co to w ogóle jest? Dowiadujemy się o dwóch biennale, o przejmowanej przez naturę sztuce, o śladach tamtych wyjątkowych dni, które załagodziły traumę dewastacji okolicy i bolączkę początku lat 90-tych XX wieku. Mężczyzna prosi, byśmy poczekali i znika w domu. Wychodzi z książką-albumem i uśmiecha się szeroko, podając ją nam do ręki. Dodatkowo pokazuje jeszcze na mapie, gdzie znajdziemy obiekty poza wioską i zaprasza do stodoły, nad którą właśnie pracuje. Ogromny, stary budynek jest wyjątkowy, a oni zrobią wszystko, żeby ją uratować i oddać na użytek społeczeństwu. Rzeczywiście, drewniana konstrukcja w środku robi wrażenie, na ścianach widoczne są rysunki i napisy, a na ogromnym zdjęciu mężczyzna pokazuje nam, w którym miejscu rozerwano Pritzen i nieodwracalnie zniszczono jego część.
Żegnamy się z wdzięcznością, a on prosi nas, żebyśmy poszli na cmentarz do byłych właścicieli. Tam kiedyś stał kościół, który teraz znajduje się w Sprembergu. Jeśli znajdziemy czas, to tam też mamy jechać. Jest coś wzniosłego w tym fakcie, że część Pritzen została przeniesiona w zupełnie inne miejsce. I to taka jego część. „Ludzie płakali, gdy żegnali się ze świątynią na ostatniej mszy tutaj, i gdy witali się z nią cudownie uratowaną, ale daleko stąd.”
Jedziemy na malutki cmentarzy, kiedyś znajdujący się wokół kościoła, dziś wokół dzwonnicy. Odnajdujemy grób rodziny Kieschke i dwóch rosyjskich bezimiennych dziewczynek. 68, 67, 66, 62, 56, 41, 30, 26, 25, 7 i 4 lata. Generacje. Pokolenia. Jedna chwila. Wspólna śmierć. Reszta grobów to stare, kamienne płyty, o które zdaje się nikt nie dbać.
Pritzen rozerwane brunatnym węglem, ujarzmione sztuką, pozbawione ludzi, świątyni, przeszłości. Pritzen walczące o przyszłość.