W przydrożnej lodziarni, kawiarnio-lodziarni, siedzi "jasna" staruszka. Jej twarz poorana zmarszczkami, które się śmieją, zachęcają do przyjrzenia się, zatrzymania, porozmawiania. Kobieta jest dobrze po 70-tce, pogodna, spokojnie pali papierosa. Mężczyzna, na pewno 20 lat od niej młodszy, przysuwa do niej swoje krzesło mówiąc: "Palacze muszą trzymać się razem:"
Kobieta uśmiechnęła się radośnie.
"Tak, tak, a co, ona krzyczy?"
"Normalnie tak, ale dziś, przy niedzieli jakoś nie."
"Wszyscy myślą, że od palenia się choruje, a ja uważam, że te choroby, które nas dopadają nosimy w sobie już od urodzenia. Miałam 15 lat, jak poznałam mojego męża. Podobał mi się ten chłopak, był żołnierzem i ja też mu się podobałam, podrywał mnie. Zanim się zaczęło na dobre, powiedziałam mu - Wiesz, muszę ci coś powiedzieć, ja palę.
Nieszkodzi - on na to - nie przeszkadza mi. Paliłam całe swoje życie, jak pan widzi robię to do teraz, no lubię. Niedawno byłam u lekarza, wszystko sobie przebadałam i jest dobrze, zdrowa jestem."
Zaciągnęła się z niesamowitą gracją papierosem, po czym zgasiła go i spokojnie przez dłuższą chwilę przyglądała się przechodniom. Wstała i weszła do środka, gdzie siedziała reszta jej towarzystwa.
Dama.
Technika zawiodła, baterie padły, a szkoda, szkoda.