No bagno. Prawdziwe. Najprawdziwsze.
W bagno się zapaść.
Pomału wsiąkać.
Mieć czas.
Poczuć, że życie jest piękne.
I nie móc już niczego zmienić.
Bagno.
Na tych bagnach zawsze jest fajnie - latem i zimą, wiosną i jesienią. Grzeczna kładka i ta nieprzezwyciężona pokusa zejścia z niej i zapuszczenia się w trawy i miękkie poszycie. Może wciągnie?
Powietrze tu zawsze czyste, jasne, świeże, klarowne. Oddycha się inaczej. Przestrzeń. I myśl o tych, których tu karano parę setek lat temu, wrzucając w błoto. Zostawiano na śmierć, z ręki której nie było ucieczki i chyba najgorsza była tego świadomość. I czekanie. Kolana, uda, brzuch. A co się robi z rękami? Podnosi do góry? Czy z rezygnacją opuszcza?
Cisza niesamowita. Głusza wręcz. Spokój niebiański. Odlot. Jest się na pełnym przyrodniczym rauszu. Gdzieś tu, w górnym Sollingu.