On jest jak horyzont. Z tą różnicą, że daje się dotknąć. Jest realny, cielesny, zmysłowy, czarny. Jego włosy chronią go przed zranieniem. Jak lipidowy płaszcz.
Faluje, drży i potrafi powiedzieć nie.
Przy kominku, w rozchwianym świetle ognia się grzeje i zapomina o nieprzyjemnościach. Przyjemności celebruje. Otacza się aurą braku granic, choć wyraźnie te granice odczuwa, one go dosięgają nieprzerwanie, z lekkim świstem życiowego bata.
Czarny chłopiec izolacji. Chciał się zagłębić, zatopić, może utonąć w świecie, którego nigdy specjalnie się nie bał. Szedł, pracował, w ten sposób rozwijał spojrzenie, utwierdzał w pozie wyprostowanej.
Teraz, gdy stoi, jest nieosiągalny. Stanowczy. Nie do złamania. Jego usta, oczy promieniują stalowym żarem trzymania się w ryzach. Lekki i łagodny belgijskim smakiem czekoladek.
Lubi kawę z miedzianego dzbanka, dobrą, mocną, jak noc, którą przeżył. Lubi drobiazgi, które go rozczulają w niepojęty, nierozstrzygniony sposób.
Lubi patrzeć. A potem wypierać się wzroku rozognionego, znaczącego, zdobywającego. Jego dłonie są lekkie i delikatne, męskie i sprawne, stanowcze.
Kim jest Belg o czarnych włosach?
Czym jest kraj, w którym zrodził się ten stoicki, męski znak zmuszonej obojętności?
Nie trzeba się tego nigdy dowiedzieć.
On lubi się domyślać.