Ostatniej nocy w Teheranie nie trzeba ponaglać. Przychodzi sama smakiem rodzynek w śmietanie. Bakłażan w pomidorowym sosie i suchy płaski chlebek do otulenia słonego sera. Daktyle, arbuzy, soczysty wypiek mdlącej słodyczy południa.
W oczach krajobrazy księżycowe. Płaskość i nagość przestrzeni złamanej potężnymi skałami pozbawionymi wszelkich ozdób. Raz płynne, z czerwonym piaskiem, raz ostre granitową skałą poszczerbionych głazów. Słone jezioro bielące poszarzały horyzont. Gdzieniegdzie ulepione z gliny osady, czasem opuszczone, czasem nie lub pustynne, szkaradne, nowoczesne budownictwo betonowych płyt albo szarych pustaków jakby ciągle w budowie czy remoncie domów. Ahmadinedżanowe blokowiska jako spełnienie przedwyborczych obietnic. Pomimo to - przestrzeń - ile miejsca wolnego w tym kraju, nawet wielomilionowe miasto Teheran wygląda z daleka na przycupnięte pod śnieżnymi szczytami, otoczone bezkresem stepowo-pustynnego krajobrazu. Reżim życiowego ornamentu.
Ludzie, którzy żyją pomimo wszstko.
Atomowa bomba kryjąca się za lękiem o przyszłość.
Religia, której trzymają się, jak my kiedyś naszej.
Temperament bojowy i walka o codzienny łyk szczęścia.
Iran - Persja - ekshibicjonizm kwiecistości.
Chylę czoła przed tym krajem i ich mieszkańcami. Radość życia, otwartość, potrzeba dialogu i jakikolwiek brak nachalności. Łagodna celebracja reżimu. Gdy będzie taka potrzeba - poleje się krew, nie cofną się przed walką o swój skrawek ziemi.
Chylę czoła, choć wiem, że jak w każdym kraju i tu polityczny bród i dla wielu skrajna, mierna egzystencja. Sobie jednak radzą, młodością szczęśliwą rosną w siłę otwartości i odwagi.