Na statek, stateczek i w morze w niedzielny słoneczny poranek. Helgoland za horyzontem, 70 km dzielące nas od wyspy mają być przede wszystkim wolne od morskiej choroby. Łatwo powiedzieć, ale czy morze posłucha...
W pamięci krążą fragmenty zasłyszanych historii i historyjek o samotnej, dalekiej, czerwonej wyspie. Długa Anna ("Lange Anne") jako widokówkowy motyw, 10 000 tysięcy lat istnienia wyspy, która z biegiem czasu się kurczy i zmienia kształt, np. pod wpływem bombardowań i prób wysadzania w powietrze.
W XIV wieku ukrywał się tam pirat Klaus Störtebeker, należący do bandy braci witalijskich, przyczyna rosnących cen żywności wokół Morza Północnego.
Kim i skąd pochodzili pierwsi wyspiarze nie wie nikt, od 800 roku załapali się na chrystianizacje, od XIV wieku przejeli ich Duńczycy, poźniej należeli do Szlezwiku, by za chwile znów należeć do Danii, a następnie stali się własnością angielską. Od 1826 roku oficjalne miejsce wypoczynku dla intelektualistów. W 1890 roku wyspa zostaje przekazana w ręce niemieckie w zamian za zrzeczenie się praw do dzisiejszych brzegów Kenii i Somalii.
Od 1945 roku przez nikogo nie zamieszkana, zbombardowana i potraktowana w 47 roku przez Anglików "Big Bong", największą jak do tej pory nienuklearną eksplozją. Nie udało się. Parę kilometrów przed wyspą zatopiono w 49 roku 6 000 bomb z gazem nerwowym. Podobno nie kryje się w tym fakcie żadne niebezpieczeństwo...
Przez długie lata utrzymywano się, oprócz rybactwa i piractwa, ze sprzedaży Hamburgowi kalku i gipsu z przybrzeżnych klifów. W noworoczną noc 1720/21 szturm podzielił wyspę na dwie części, gdy resztki klifu Witten zapadły się w morze - główną i mniejszą zwaną Düne.
Od 1960 roku znów zamieszkana, jest dziś przede wszystkim atrakcją turystyczną i handlową, tzw. strefa bezcłowa, czyli papierosy i alkohol bez umiaru.
To tyle faktów i historyjek ostałych w mojej głowie.
Przewieźeni przez tutejszych rybaków na ląd Düne jesteśmy niemalże oszołomieni plażą, jasnością i przejrzystością zobaczonego. Widok iście pocztówkowy, pogoda jak na zamówienie, a na plaży wylegują się leniwie roześmiane foki. Nie boją się ludzi, bo i ludzie z należytym respektem omijają je z daleka, nie płosząc i nie strasząc. Wiatr wieje, słońce świeci nagle jak oszalałe, chyba wszyscy czują się tutaj jak wybrańcy bogów...
Przepływamy na wyspę główną, gdzie tłum jednodniowych turystów zaopatrza się w niby drogie na stałym lądzie używki. Jeśli wliczyć cenę biletu w cenę butelki whyski to wcale nie ma dużej różnicy, a pewnie nawet żadnej...ale co tam, sklep na sklepie, kupujący na kupującym, trzeba opuścić pasaże i wspiąć się na zachodnie klify. Poobserwować ptaki głuptaki, które wrzeszczą jak oszalałe rozwydrzone swobodą i wolnością, Długą Annę, której niedługo ma tu nie być i barany równie niesforne jak ptactwo. Oko cieszy się przestrzenią, dusza z wiatrem krąży nad ciałem, które dzielnie walczy z emocjami Ikara.
Miła wyspa.
Jest i polski akcent - tu utonął przebywający na kuracji w czasie morskiej kąpieli schorowany generał Ignacy Prądzyński i tutaj został pochowany.
Ach i to tutaj von Fallersleben ( długo żyjący jako bibliotekarz w Höxter) napisał pieśń będącą dziś niemieckim hymnem narodowym.
Jesteśmy nasyceni widokami i rześkim powietrzem.
Wracamy.
Nie mogłabym tu spędzić urlopu, ale pobyć ot tak sobie, przez chwilę - warto, naprawdę warto.
P.S. Dziś odbyło się głosowanie w sprawie połączenia obu wysp z intencją poszerzenia oferty turystycznej. Projekt 80 milionowy. Mieszkańcy zdecydowanie powiedzieli - nie.