Strugi deszczu od rana. Podobno w czasie kubańskiej pory deszczowej pada z reguły popołudniami i wieczorem, nam dany jest wyjątek: leje od 8 strugami, przed którymi nie ma żadnej innej ochrony jak zamknięte szczelnie pomieszczenie. Przebiec 100 metrów to wyżymać wszystko, co się ma na sobie z litrów wody. Ciepły ciągły opad. Tak samo szybko przechodzi, jak przychodzi. Przez zdewastowaną Havanę dojeżdżamy do autostrady, po której mało kto jeździ, więcej ludzi przy niej stoi i czeka na okazję. Jedziemy na zachód do Pinar del Rio, by zobaczyć najpiękniejszy podobno skrawek Kuby. Mijamy osady budowane w latach 80-tych, poszarzałe blokowiska, dla których nie ma już żadnego ratunku, bananowe pola, trzcinę cukrową, królewskie palmy i ciężarne też. Sztuczne zbiorniki słodkiej wody, a im bliżej Pinar del Rio, tym więcej domów o zielonych dachach, w których po zbiorach suszy się przez 3 miesiące tytoń. W związku z tym, że fabryka cygar w Havanie jest zamknięta, zwiedzamy tutejszą – na powitanie policjant sprawdza, czy nie mamy dużych toreb i aparatów, których to przedmiotów nie wolno tutaj wnosić. W hali, w której kręci się cygara wszyscy pracownicy siedzą skierowani w stronę ściany, na której powieszono portret Castro palącego i zwycięskiego. Kręcą młodzi i starzy, kobiety i mężczyźni, gdzieniegdzie siedzą i dzieci, ale nie kręcą. W innej hali sprawdza się jakość, w jeszcze innej sortuje do skrzyneczek według koloru, pod czujnym okiem kontrolera, bądź nadzorującego. W fabrycznym sklepie można się zaopatrywać w to, co się widziało, niestety tych najlepszych kubańskich cygar tutaj nie ma. Tych, które smakują jak espresso, gdy się całuje je palącego...
W stolicy tej prowincji mieszka 100 000 tyś. Kubańczyków, których jakoś tutaj nie widać. Nie zwracają w ogóle uwagi na turystów. Nie są ciekawi, po prostu żyją swoim powolnym rytmem, a nas nie ma. Oni są, my nie.
W Valle de las Dos Hermanas (Dolina dwóch sióstr) mało spektakularne malarstwo ścienne przedstawiające ewolucję. Stworzone w ciągu siedmiu lat przez Leovigildo Gonzaleza Morillo, któremu pomagali instruujący go przez megafon okoliczni wieśniacy. Podobno odświeżanie kolorów jest gehenną.Ścienne malowidło może nie jest zbyt interesujące, kwestia gustu oczywiście, ale okolica, widoki, muzyka - jak najbardziej. Przed wejściem do jaskini Cueva del Indio (Jaskinia Indian) roślinność, gąszcz jej niepomierny, nasycone kolory nie pozostawiają żadnych wątpliwości - jesteśmy w raju! Nie wychodzimy z zachwytu i w jaskini, gdzie jest po prostu geologiczne szaleństwo, skąd nie chce się przez krótką chwilę już nigdy wracać do zimna i szarości.