Kubańczcy symulują – obywatele, że pracują, rząd, że za to płaci.
Od początku rewolucji chwalą trzy największe jej osiągnięcia: szkolnictwo, służbę zdrowia, socjalne bezpieczeństwo – dla wszystkich. Gdy ich zapytać, co się rewolucji nie udało, odpowiadają: śniadanie, obiad, kolacja...Dzieci pytane o zawód marzeń odpowiadają turysta. Od upadku bloku socjalistycznego Kuba musiała otworzyć sie na urlopowiczów, przed czym długo wzbraniał się Castro, argumentując, że wraz z nimi wedrze się w kraj przestępczość, prostytucja i handel narkotykami. Nic z tego oficjalnie tu nie istnieje: kraj uchodzi za bezpieczny, Kubanki przyłapane trzy razy sam na sam w hotelu z obcokrajowcem idą do więzienia, a dealerów narkotyków stawia się pod ścianą i strzela. Kara śmierci istnieje, choć wyrokowana jest rzadko.
Kubańczycy zarabiają w swojej wyjątkowej walucie CUP (niewymienialnej) około 300-400 na miesiąc. Kurs do CUC (waluta wymienialna) jest 1:25. W niektórych zawodach zarabia się w CUC, np. ci, którzy pracują przy kręceniu cygar. Nauczyciel czy inżynier zarabiają mniej od tragarzy. Za wypłatową walutę można kupić mało, bardzo mało, większość pożądanego towaru jest do kupienia w CUC w nowopowstałych sklepach. Ceny są naprawdę niebotyczne. Nawet dla turystów. To nieprawdopodobne, że oni sobie radzą. Napiwkami i przelewami z zagranicy pewnie najbardziej.
Żywność jest racjonowana, np. 80 g chleba na dzień, 3 kg ryżu na miesiąc. Woda w Havanie w kranie bywa 2-3 godziny, na wsiach co 2-3 dni. Karta do telefonu komórkowego na tydzień kosztuje tyle ile wynosi emerytura na miesiąc, telefonowanie jest drogie, płacą...obie strony. Internet dostępny jest tylko w hotelach, szpitalach i urzędach, prywatnie jest zabroniony. Jak już wspomniałam służba zdrowia i szpitale dostępne są dla wszystkich za darmo. Nawet za operacje plastyczne wszelkiego rodzaju nie trzeba płacić. W każdej prowincji jest fakultet medyczny, a świeżo upieczony lekarz musi spędzić swój pierwszy rok pracy gdzieś na wsi. Prace dostaje się z przydziału.Wszystko jest państwowe, nie ma prywatnej własności, regulacją życia zawodowego zajmuje się państwo.
80% kubańczyków nie płaci czynszu. Mieszkanie dostaje się z przydziału, decyduje sytuacja rodzinna. Czasem trzeba za takie mieszkanie płacić, ale nie więcej niż 10% miesięcznych dochodów i nie więcej niż 10% wartości nieruchomości, której w ten sposób staje się właścicielem. Takiego nabytku nie można sprzedać, co najwyżej wymienić. Nie istnieje rynek obrotu nieruchomościami...
Sytuacja podobna jest z samochodami. Nowego nie można kupić, tylko w drodze wyjątku i potrzeba na to wielu podpisów niejednego urzędnika.
Kuba importuje 70% żywności. Wszelka produkcja na wyspie zamiera, bo ludziom nie opłaca się pracować. Nawet cukier sprowadzany jest z Kolumbii. Jedynie rum i cygara trzymają się dobrze. I nikiel.
Havanę chłoniemy. Mieszamy się w rozleniwiony tłum rozkrzyczanych, ale i odpoczywających mieszkańców. Chodzimy uliczkami mając wrażenie, że wszystko za chwilę zawali się nam na głowę, zapachy dręczą nosy, muzyka rozkołysuje biodra i nogi, rewolucyjna melancholia udziela się i nam. Przysiąść przy promenadzie Malecon, obserwować ich błogą monotonność życia i brutalność przy nielegalnym obdzieraniu kozy ze skóry.