Dżungla, wilgoć, syta zieloność wszystkiego, co ma tylko materiał do fotosyntezy. Miliony ich wokoło, dzikość życia samemu sobie, czyli a muzom. Co za przepych!
Wędrujemy jakąś dróżką, jedną z wielu w tutejszym rezerwacie El Cubano, mijając cuda natury, drepcząc pomalutku na wiszących mostach, oglądając różnorodność niesamowitej flory. Dochodzimy do domku, w którym demonstracyjnie wiedzie się żywot na przekór cywilizacji – żywot normalny, bo naturalny. Kot w oknie bez szyb, herbata z okolicznych traw, papież nasz polski jako ołtarzyk i ciepło bijące od czarnego, zasmolonego pieca. Jakże miło móc się zatrzymać, przypatrzeć, posłuchać, się uśmiechnąć i w błogości pójść dalej po więcej. To więcej to wodospad i woda przejrzysta, jak w basenie, w której chłodzie trzeba zanurzyć wcale nieobolałe stopy. Niektórzy skaczą jak stoją, inni pomalutku od głazu do kamienia, jeszcze inni przycupują na wystającym korzeniu i czytają namiętnie e-booki. Co za widoki!
Najwyższe wzniesienie to Pico de San Juan 1156 m.
Najpiękniejsze uczucie – wolność przestrzeni i niebywała symbioza istnień.
Co za dzień!