Błyszczy nocą, jak gwiazda, która właśnie dostała oskara i lśni z rozkoszy sukcesu. Wyłania się w ciemnościach i przybliża pulsując na horyzoncie miganiem tysiąca światełek w poświacie scenicznej łuny. Wiruje z nim świat, podnoszą się maniery i dostojeństwo wrodzonej elegancji. Taki lekki, drobnomieszczański kop.
On jest jak pucybut.
Urodził się 1842 roku z ręki i pieniądza grafa Ludwika II von Blüchera, na jego, czyli grafa, cześć zmieniono nazwę miejsca zamkowych narodzin z Göhren-Lebbin na Blücher, a w 1871 roku sprzedano Hubertowi von Thiele-Wincklerowi, co w 1912 roku skończyło się pożarem. Dwa lata później nastąpiła dwuletnia rekonstrukcja zamku w oparciu o lekki styl barokowy, połączenie starego z nowym, odnowienie parku. W latach 30-tych XX wieku posiadłość sprzedano spółce "Ziemia niemiecka", potem z kolei majorowi Erichowi Borfurthowi, a później przyszła wojna i zamek służył w 2/3 za szkołę, a w 1/3 za rodzinie przyjazne mieszkania. W 1945 lazaret czerwonoarmijski, stacja przystankowa dla przesiedleńców, lokal gastronomiczny, urząd powiatowy, przychodnia lekarska, przedszkole, poczta, jajczarnia, biura LPG (u nas PGR) i 11 mieszkań komunalnych.
Pomału do hotelarstwa drogą żmudną, trudną, ale udało się. W krainie jezior, płaskiej jak brzuch olimpijskiej pływaczki, błyszczy na piedestale wzorcowej turystyki. 5 gwiazdek z luksusem za nielada grosz. Jakie to wszystko bogackie: kolacja w winiarni, śniadanie, ach, śniadanie jakiego w obiektach all-inclisive ze świecą szukać, basen, sauna, szelest świeżutkiej, bielutkiej pościeli. Ten graf na początku musi być dumny. Jak barman dziś, który z nanszalancją miesza wykwintne trunki, a za wykwintną cenę i jego gest, i alkohol. Cygaro i lekka konsystencja istnienia.