Lutek jest wszędzie i nigdzie, zaklęty w cieniach i korzeniach, których w tutejszych wodach, strumieniach, rzeczkach masa cała. Oddycha nocą przejmującym świstem, którego dźwięku wyjaśnić racjonalnie sobie nie można, zasypia dniem, gdyż słońce nie sprzyja mistyczności. Nic jest nigdzie i też go można tu spotkać w sposób nieodgadniony i bezkarny dla tajemniczej masy zjawy. Hulają obaj po tym niesamowitym przyrodniczo świecie jakim jest Spreewald. Wiją się wężem, oddychają cieniem, ganiają pomiedzy spadającymi liśćmi i rosnącym wszędobylsko zielskiem. Kołyszą łódkami lub nimi wzdrygają, żeby zachować atrakcyjność turystyczną okolicy. I pozwalają o sobie opowiadać bez końca do końca świata. Nauczył ich tego pewnie diabeł, który swoją pracowitością przyczynił się do powstania okolicy. Orał, ale i przeklinał, czego wystraszyły się jego woły i rozbiegły z pługami po okolicy i poorały ziemię na różne sposoby i w najróżniejsze strony. Nie lada robota, gdy wspomni się lasy, które kiedyś rosły tutaj w dominującej ilości. Stąd nazwa Spreewald, dziś może zdumiewać odwiedzających, bo lasów tu na skutek ludzkiej działalności niewiele zostało.
Cuda, cudeńka, grzane wino i wioślarz odważny, koszyczki z buteleczkami, gdzieś tam ogórki smaczne i kaczki na brzegach zdegustowane obecnością obcych. Atmosfera jak w filmie. Jest pan i pani, jest miłość i ochota na więcej, jest pudełeczko, rączka niewieścia, męski głos i powabne „TAK”. Jest zimny wiatru powiew i plusk być może zezłoszczonego Wodnika, który, by pannę dla siebie zdobyć, o mleko i chleb na lnianej chuście się musiał prosić, grożąc najróżniejszymi nieszczęściami w przypadku odmowy. Dziś konkurencja pudełeczka ze świecidełkami i parę kropli rozgrzewającego trunku proponuje.
Burg jest spokojny i łagodny o tej zimnej porze roku. Sprzyja harcom i propozycjom nie do odrzucenia. Bez tłumów, jakby obiecuje sielankową przyszłość wszystkim, którzy się odważą tutaj teraz być. My jesteśmy...