Siedzi sobie, niewzruszony, potężny, dostojny i po cichu szlachetny spoglądając na dziś spokojne wody jeziora Wannsee. Być może myśli, że wciąż jest duński, być może, że otacza go kolonia Alsen, willowa dzielnica zamożnych stworzona przez Conrada. Być może wcale go nie interesuje, gdzie jest, ważne, że niebo błękitne nad nim, bezkres wody przed nim, a słoneczne promienie na nim. Zadziera po królewsku głowę i nie musi patrzeć na plebs. Wszystko pod nim...
Gdy duńczycy bitwę pod Idstedt 25 lipca 1850 roku z niemcami wygrali, postawili lwa na starym cmentarzu we Flensburgu na swoją własną cześć i chwałę z radości. Postawili go w 1862 roku, jednak już w latach 1863/64 znów toczyły się walki między Danią a Szlezwikiem-Holsztynem, który tym razem wygrał i Flensburg znów był niemiecki, a tym samym i taki stał się lew. Nie zostało to przyjęte z radością i zadowoleniem, gdyż mieszkańcy miasta jednak lwa próbowali zniszczyć. Bismarck zatroszczył się o jego szczątki, które kazał przewieźć do Berlina, odrestaurować i wystawić na pokaz w dzielnicy Lichtenberg. Dopiero amerykanie po II wojnie światowej oddali lwa duńczykom, którzy postawili go w Kopenhadze.
Kim więc jest lew wygrzewający się na brzegu jeziora Wannsee w Berlinie? Kopią, cynkową kopią wykonaną już w roku 1869 na życzenie Wilhelma Conrada, założyciela tutejszej kolonii willowej, któremu ów flensburski lew zwycięstwa bardzo do okolicy pasował. Być może ten fakt przechodzącej glorii przyczynił się do ostatecznej maniery tego okazałego drapieżnika – nieważne kto i dlaczego, ważne, że to niebo jest błękitne.
A oddalając się od bardzo pewnego siebie pomnika w głąb lasu, zatapiamy się w bajkę o Czerwonym Kapturku, Jasiu i Małgosi, czy Królewnie Śnieżce . Baśniowy las, korony niesamowicie poplątane bezlistnych drzew, zrośnięte fantazyjnie sosny, jakby arkadą miłości ze sobą połączone i na początek ścieżka Czerwonego Kapturka. Czarodziejskie miejsce, takiżsam las, okolica, atmosfera i niebezpiecznie brzmiący w oddali wilk. Tutaj można z radością wymachiwać pełnym smakołyków koszykiem, nucąc pod nosem wesołe piosenki, tutaj można jeszcze beztrosko wypatrywać krasnali i zajadać się dorodnymi owocami leśnego runa. Gdy się dotrze do ścieżki Jasia i Małgosi sceneria dopasowuje się do trwogi bajkowej rzeczywistości – las pustoszeje i się wydłuża...w górę, gołe pnie smukłych i groźnych przez to drzew, które zwężają bezlitośnie ścieżynę już nie tak przyjazną i bajkową. Koszyk ze smakołykami zagubiony, wilk na szczęście też, choć wyraźnie odczuwalna groza nieprzejednanej przyrody i brak drogowskazów czynią nagle takiego wilka niejako przyjemnym. Na szczęście w drodze do zgłodniałej czarownicy ma się dużą szansę spotkać dzika, który być może z lekką powściągliwością pozwoli za sobą pójść i odnaleźć dróżkę Królewny Śnieżki. Jeśli jednak aż tyle szczęścia się nie ma, pozostaje wypatrywać pomiędzy konarami ołysiałych drzew wieży komunikacyjnej na Schäferbergu, która swoim promieniowaniem może rozpędzić zagęstniałą atmosferę baśniowego zagrożenia. Mierzące 103 metrów wzniesienie powstałe przed 20 000 tysiącami lat w epoce zlodowacenia nosi na sobie metalowo-betonową konstrukcję służącą do emitowania telewizyjnych i radiowych frekfencji najwyższej jakości, jako współczesną bajkę dla ludzi już nie tak ochoczo po tajemniczych leśnych terenach wędrujących i swoich babć i dziadków odwiedzających.