Kontynuując, jak obiecałam niedzielnie, dziś naszą wycieczkę i niedokończoną trasę po Spandauer Vorstadt, posilamy się przed być może znów trwożnie długą drogą...
Dygresja, kulinarna...wyjątkowo.... Nie jestem fanką zaleceń i poleceń, o gustach się nie dyskutuje, o smakach również, więc niechaj każdy sobie na talerz nakłada, co lubi i szuka tego na własny rachunek, odkrywając, testując i zdobywając nowe doświadczenia. Tym razem trudno mi się opanować, gdyż ta wyjątkowa wietnamska herbaciarnia jest jak dorodna gwiazda na berlińskim kulinarnym firmamencie. Europejskich po wietnamsku zabarwionych lokali w stolicy bez liku, curry, smażony makaron, czy sajgonki znane są zapewne wszystkim. Czym może więc zaskoczyć kolejny lokal? Strawą! I jakością. Bez glutenu i laktozy (nie specjalnie, ale z natury kuchni wietnamskiej), z dużą ilością egzotycznych warzyw, świeżo-chrupiących pod zębami, piękne, acz skromne podanie, do tego herbata wyjątkowa, bądź shake bezalkoholowy ze składników i o smakach takich, że aż się śpiewać chce. Brzuch nie ociężały, nie zmuszony do żmudnego trawienia, ale nasycony lekko i przyjemnie. Polecam serdecznie - Chén Chè , Rosenthaler Straße 13, 10119 Berlin.
Prosto z Rosenthaler Str. przemieszczamy się w kierunku Torstraße, by przyjrzeć się z bliska budynkom o numerach 85, 87, które są podobno przykładem pochodzącego z roku 1850 socjalnego, modernistycznego budownictwa bez piwnic, czy podwórz, za to z maksymalnie wykorzystanym miejscem dla obywateli. Budynki zieją opuszczeniem i zaniedbaniem, choć przetrwały wojnę, zmiany systemowe już (i znów) nie. Kawałek dalej rozpościera się zielony Rosa-Luxemburg-Platz ze słynną z np. wielogodzinnych inscenizacji Dostojewskiego Volksbühne. Nazwa nieprzypadkowa, Teatr Ludu powstał w 1890 roku na zgromadzeniu organizacji „Freie Volksbühne“, która angażowała się w dostęp robotników do kultury. Ze składek i tzw. „robotniczych grosików” wybudowano sobie teatr dla wszystkich. Pierwszym kierownikiem był słynny Max Reinhardt, austriacki reżyser i aktor, który zaczynał karierę jako nastolatek grywając role starców. Dziś teatr prowokuje, czasem drażniąc i należy do znaczących berlińskich scen. Odnowiony przez Filmotekę Narodową niemiecki film niemy z 1918 roku „Mania” z Polą Negri w roli głównej, dla której stał się on początkiem międzynarodowej kariery, dane mi było obejrzeć w 2011 roku właśnie tutaj z towarzyszeniem orkiestry jako podkładem muzycznym na żywo.
Naprzeciwko Volksbühne kino Babylon, w którym można zobaczyć to, co w normalnych kinach nie jest do zobaczenia. Filmy ambitne, międzynarodowe, festiwale tematyczne, aktualnie odbywa się w nim coroczny tydzień pod tytułem Film Polska.
Parę kroków dalej, przy Kleine Alexanderstraße, Karl-Liebknecht-Haus, dziś siedziba partii Die Linke (lewicy), a w latach 1926-1933 Centralnego Komitetu Komunistycznej Partii Niemiec (KPD) oraz redakcja gazety „Rote Fahne” („Czerwona Flaga”) - obydwie instytucje walczące przeciwko faszyzmowi, oddające swój czas, a nawet życie w walce z wrogiem. 25 stycznia 1933 roku około 100 000 robotników solidaryzowało się z antyfaszystowską polityką KPD. Krótko potem naziści jednak budynek przejęli, a komunistów więzili i zabijali. W propagandowych filmach „czerwoni” byli napiętnowani i zawsze przegrywali (filmy te są zakazane, czasem można w towarzystwie prelengenta taki obejrzeć, co mi się raz udało i muszę przyznać, że byłam treścią zaszokowana).
Mijając tłustego Wilhelma, którego brzuch zdaje się zakrywać cały świat, dochodzimy do Domu Towarowego Jonas, byłej instytucji kredytowej, pierwszej w Berlinie, gdzie klienci mogli po wpłaceniu zaliczki spłacać zakupiony towar w czterech ratach. Pomysł żydowskiego właściciela Hermanna Gollubera cieszył się dużym powodzeniem od roku założenia czyli 1929 do przejęcia władzy przez nazistów. Golluber próbował się jeszcze ratować, zatrudniając w zarządzie dwóch czystej rasy aryjczyków, co na niewiele się zdało. Właściciel musiał uciekać do USA, gdzie wkrótce zmarł, a w budynku zagnieździła się Hitlerjugend. Po wojnie Dom Jedności służył socjalistycznej idei i jej piewcom, swój gabinet miał tutaj Wilhelm Pieck, przyszły pierwszy prezydent DDR, który jako stolarz miał trzymać w biurku najpotrzebniejsze narzędzia. Ciekawe czy zdarzało mu się naprawiać usterki...
W latach 1959 – 1990 Instytut Marksizmu i Leninizmu kształcił naród w socjalistycznym duchu i publikował takowe treści, a po zjednoczeniu Niemiec przez parę lat stał pusty, aż wykupiła go spółka brytyjsko-niemiecka, która urządziła tutaj oazę dla kreatywnych ludzi mediów, którzy za coroczną opłatą w wysokości 1500 € plus 200 € wpisowego mogą z tego prywatnego hotelu Soho House korzystać. Bez członkowstwa wstęp wzbroniony.
Naprzeciwko byłego domu towarowego tajemniczy ogród – stare mury oplecione bluszczem zachęcają do odwiedzenia, tym bardziej, że w samym środku ruchliwych ulic i robotniczego budownictwa wokół, takie miejsce wydaje się być jak fatamorgana. Za murami cmentarz St Marien i St. Nikolai z 1802 roku, na którym grzebano zmarłych do 1970 roku i na 20 lat pozostawiono niejako samemu sobie, co odzwierciedla się w bogatej przyrodzie, która, jak się wydaje, ten cmentarz dla siebie przejęła. Od 1990 roku znów otwarty dla zmarłych mieszkańców dzielnicy Prenzlauer Berg, otoczony blokowiskami i rozkrzyczany pobliskim samochodowym ruchem, pomimo tego jest zaskakująco kojącym i idealnie łagodzącym przyczółkiem dla zadumy nad człowieczym losem.
A ten los, ciąg istotnych i nieistotnych, przypadkowych i zaplanowanych, oczekiwanych i nieoczekiwanych zdarzeń, można odkryć w odlanej w brązie postaci budowlańca na rogu Hirtenstraße/Karl-Liebknecht-Straße. Spogląda godnie, ze spokojem i zaufaniem w bok (niektórzy twierdzą, że w jego wyrazie twarzy zaklęta jest … intymność), wyciągając przed siebie rękę, jakby po coś sięgał, przy czym mały palec jest zagięty. Przetrwał czas przełomu i nieusunięty w ferworze zmian ten twór socjalizmu jest sam w sobie ewenementem. Miał szczęście? A może to metaliczny chichot historii, która po raz kolejny zatacza swoje koło?