Gdzie spędzić 9 maja 2015 roku, jak nie tutaj, pośród tysiąca tych, którzy do sławy tego dnia się przyczynili – umarłych i tysiąca z przyszłych po nich pokoleń – żywych i dumnych z wielkiego zwycięstwa sprzed 70 laty? Treptower Park i Pomnik Poległych Żołnierzy Radzieckich to dziś, właśnie dziś, miejsce chwały i czci, honoru i godności, czerwonych goździków i nieśmiertelnych sowieckich pieśni. Słychać je już z oddali – odtwarzane przez głośniki, ale i nucone pod nosami niejednego spieszącego w stronę pomnika przechodnia. Wielu trzyma w dłoni kwiaty – goździki czy gerbery, całe wieńce, bądź tylko małą wiązankę. Gros ma wpiętę do bluz pomarańczowo-czarne wstążki, podobno symbol solidarności narodów, mniejszość nosi wstążki rosyjskie. Flagi, które powiewają są albo rosyjskie, albo sowieckie, stroje również. Tańczą, piją i dumają nad mogiłami, ronią łzy, albo zagryzają ogórka do wódki. Ktoś krzyczy: dzień zwycięstwa, gawiedź odkrzykuje: chwała! Pozdrawiają siebie uroczyście, zagadują po rosyjsku, jakby wszyscy ten język tutaj znali. Kobiety ubrane dostojnie i z wdziękiem, mężczyźni godnie i z dystynkcją. Furażerka z sierpem i młotem, mundur, medal i patos.
Było ich tysiące, przynieśli ze sobą zwycięstwo nad faszyzmem, ale również trwogę, gwałt i niejedną krzywdę. Dziś wśród podobnej masy ludzi nie dzieje się nic, co wykraczałoby poza ramy świętowania – nikt się nie bije, nie kłóci, nie poniża. Rosjanie zamknięci w swoim kręgu, magii sowieckiego imperializmu, są tutaj i teraz, i uwieczniają ten moment w digitalnej fotografii. Ani cienia wrogości, ani jednej chwili niepewności. Są dumni i tyle. Nie zapomną. Przyprowadzać będą kolejne pokolenia dzieci i opowiadać o wywalczonej wolności. Ten ogromny żołnierz przedstawiany jest w ich podręcznikach i nic tego faktu nie zmieni. Przed nim pięć masowych grobów czerwonoarmistów z wieńcami, a po ich bokach 16 rzeźbionych sarkofagów, które symbolizują liczne republiki Związku Radzieckiego. Wszystko zakończone dwoma blokami z czerwonego granitu, jakby flagami, z wyrytym sierpem i młotem, pod każdą z nich klęczący żołnierz, a na przedpolu matka, która rozpacza po stracie syna. Na ten teren wchodzi się przez łuk triumfalny z inskrypcją: „Wieczna chwała bohaterom, którzy polegli za wolność i niezależność socjalistycznej ojczyzny”.
I pomyśleć, że był tutaj kiedyś bujny las, bogaty w zwierzynę szczególnie w wieku XIX, który chętnie odwiedzano już w wieku XVIII, być może za słuszną sprawą gospody Spreebudike. Kufel piwa był nie do pogardzenia i okazał się finansową żyłą, która szybko rozszczepiła się na wiele innych lokali, istniejących poniekąd do dziś, czego o lesie nie można powiedzieć. Podobno magistrat miejski wydał w tajemnicy decyzję o wyrębie i sprzedaży drewna w celu zapełnienia pustawej kasy. Wycinka trwała 11 lat, więc dopływ gotówki był stały, podobnie jak niezadowolenie oszukanych mieszkańców. Na ugodę obwieszczono utworzenie tutaj miejskiego parku, który otwarto w 1882 roku. Przestrzeń nie do pogardzenia, oprócz wybudowanego już cztery lata po wojnie wspomnianego wyżej pomnika, rozpościera się zieloną łąką, cichnie stawem, w którym kiedyś pływały karpie, przygląda niebu w opisanym przeze mnie 10 lipca 2010 roku obserwatorium astronomicznym i wypoczywa enklawą Insel der Jugend („Wyspy Młodości”), o której mówi się potocznie Wyspa Miłości. Szprewa pluszcze wokół rowerami wodnymi, łódkami, stateczkami, pontonami i tratwami, a nawet wodnym samolotem, a przekracza się ją suchą stopą zamaszystym i stromym mostem, wybudowanym przez francuskich jeńców w 1916 roku. Czas na grę i zabawę, igraszki i flirt, a nawet gastronomiczny przerywnik, czy to w postaci zwinnie przygotowanego dania czy eleganckiego szkła z alkoholowym trunkiem. Widać stąd najstarszy lokal tego terenu: Zenner – na miejscu powstałej w 1602 roku rybnej chaty, istniejąca od 1822 roku restauracja szczyci się jednym z największych ogródków piwnych w Berlinie, mających 1500 miejsc siedzących!
Może więc to nie przypadek, że sowiecki monument znajduje się właśnie tutaj?