Geoblog.pl    mamaMa    Podróże    Jestem w podróży...choćby tylko w głowie 2015    Plac Aleksandra, plac bezimienny, starówka i dorodny socjalizm
Zwiń mapę
2015
02
maj

Plac Aleksandra, plac bezimienny, starówka i dorodny socjalizm

 
Niemcy
Niemcy, Berlin-Mitte
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 1744 km
 
Wiejący z północy wiatr przynosił zapach bydlęcych odchodów i wszelkich targowych nieczystości. Warunki atmosferyczne, jakie panowały 25.X.1825 roku są nam nieznane. Car Aleksander I podejmowany był na Królewskim Przedmieściu z żołnierskimi honorami i być może nie miał pojęcia, co kryje się za szpalerem drzew. Jeśli wiał północny wiatr, łatwo mógł się domyślić.
Już parę dni po jego wizycie, 2.XI., król Fryderyk Wilhelm III zarządził uroczystym dekretem nazwanie placu jego imieniem – Alexanderplatz (Plac Aleksandra).

Dziś trudno sobie wyobrazić to miejsce przed paroma wiekami – położone poza miastem targowisko bydła i wełny oraz oddzielony od niego szpalerem drzew plac defilad był skupiskiem biedoty, handlarzy i rzemieślników. W pobliskim Scheunenviertel (opis 12.IV.15) trzymano i zwierzęta, którymi tutaj handlowano i paszę dla nich. Pomimo zakazu budowano nielegalnie chaty, pod koniec XVII wieku żyło tak około 600 – 700 rodzin. W XIX wieku wraz z rozkwitem konnych omnibusów i pierwszej kolejki plac rozkrzyczał się na dobre i zapewne na zawsze gwarem komunikacji. Pociągi miejskie i dalekobieżne, tramwaje, metro i samochody nadają mu niedającego się zatrzymać tempa.

Rozbiegany tysiącami turystycznych stóp, rozkrzyczany, roztrąbiony spieszącymi się pojazdami, rozhuczany ludzkim zgiełkiem i gołębim gruchotem wciąż nie grzeszy urodą, a w dodatku rozciągany jest w głowach wielu ludzi na tereny, gdzie go wcale nie ma. Wieża telewizyjna, fontanna Neptuna, ratusz znajdują się na bezimiennej przestrzeni na prawo od dworca i z Alexanderplatz mają niewiele wspólnego poza niemalże cielesną bliskością.

Pierwsze wrażenie nie może być pozytywne, szarość i toporność nagromadzonych budynków, hałas i nieprzebrany tłum ludzi przytłaczają i nie widać tutaj nic, co przykułoby uwagę i wprawiło w zachwyt. Jednak dla duszy odkrywcy wiele skarbów się znajdzie, gdyż to tu to tam skrzętnie ukryte są perełki, dla których na pewno warto spędzić w tym miejscu sporo czasu.

Opuszczając budynek dworcowy w towarzystwie najróżniejszych dźwięków ulicznych muzykantów i szumu pomieszanego z pluskiem spadającej kropelkowymi kaskadami wody dochodzi się do fontanny Przyjaźni Narodów, której socjalistyczności w formie nie da się nie zauważyć. Powstała w 1969 roku radośnie wykonuje swoją pracę i nie pochłonął jej przełom czasów. Wprost przeciwnie, jej 17-naście szal zostało pieczołowicie odrestaurowanych.
Spod fontanny można zadrzeć głowę do góry i przyjrzeć spadającym w dół bezwładnym ciałom z reguły wydającym z siebie okrzyki rozpaczy, później interpretowane przez samych spadających jako euforyczne. Spaść z 37-piętrowej wysokości hotelu Park Inn można za stosowną opłatą. Spider Mann-ów nie brakuje, a to zapewne za sprawą wyjątkowości hotelu. Chluba DDR-u z 1970 roku, otwarta w 21 rocznicę utworzenia państwa (7.X), na 125 metrów wysoko tkwi na swoim miejscu, choć plany jej rozbiórki snute są po dziś dzień. Paradoksalnie, gdyż po upadku swojej życiodajczyni zainwestowano w niego parędziesiąt milionów (marek i euro). Jego dobra passa trwa. Chętnie odwiedzany tętni życiem podobnie, jak Alexanderplatz. Na dach można wyjechać z zakupionym biletem windą i bez pośpiechu przyjrzeć się głównie wschodniej panoramie miasta. Jego największym skarbem nie jest jednak możliwość zeskoczenia, czy obejrzenia wystawy (aktualnie obrazy trójwymiarowe polskiego artysty Marka Saederskiego), ale pozostałości po starym berlińskim lokalu Ziellestube, gdzie konsumowało się głównie piwo. Zintegrowany z salą posiłkową, odgrodzony od niej szybami, kryje stare meble, polifon, katarynkę i postać samego Zille, który zapisuje w notesie przesłanie dla przyszłych pokoleń.

Z hotelu widać już prawdziwy i legendarny symbol Alexanderplatz – Urania-Weltzeituhr, czyli zegar czasu światowego Urania. Jest tak charakterystyczny, że właśnie pod nim od 1969 roku umawiają się nie tylko turyści, ale przede wszystkim Berlińczycy. Zegar jest wszechstronny, 24 stref czasowych świata to żaden dla niego problem, a dla dodania powagi i dostojeństwa zwieńczony jest ażurowym modelem Układu Słonecznego. Po przełomie przywrócono ignorowane wcześniej nazwy Oslo, Kapsztat, Jerozolima i Tel Awiw, jak również zaktualizowano nazwy Sankt Petersburg i Almaty. Cały mechanizm skryty jest dwa metry pod ziemią i nie został jeszcze ani raz unowocześniony. Motory DDR pracują wciąż i bez szwanku.

Chronometr stoi dokładnie w tym miejscu, gdzie stała słynna Berolina – pięciotonowa figura symbolizująca miasto i kochana przez Berlińczyków. Usuwana, znów stawiana na swoim miejscu, nie oparła się zaciekłości walki nazistów, którzy przetopili ją na bomby. Od lat istnieje inicjatywa odtworzenia tego starego symbolu miasta, fundusze są wciąż zbierane, tylko miejsce zajęte.

A sam zegar znajduje się pomiędzy dwoma budynkami, które jako jedyne na Alexanderplatz przetrwały II wojnę światową – Alexanderhaus i Berolinahaus. Obydwa spłonęły, jednak ich wewnętrzna konstrukcja pozostała i szybko odbudowano je jako domy handlowe i biurowce.

Udając się pod wiaduktem wzdłuż torów tramwajowych Rathausstraße w kierunku ratusza wyłania się potężna i smukła zarazem, nietrudna do zauważenia, wieża telewizyjna – kolejna już poza Alexanderplatz chluba DDR. Wybudowana w ciągu czterech lat według projektu architekta Hermanna Henselmanna, który uwieńczył na jej szczycie czerwoną obrotową kulę, mającą symbolizować jego fascynację radzieckim podbojem kosmosu. Przedsięwzięciem interesowała się przede wszystkim najwyższa władza, istnieje podejrzenie, że jej zawrotną wysokość ustalał sam ówczesny przewodniczący Rady Państwa Walter Ulbrich, który marzył, aby każde enerdowskie dziecko doskonale znało jej gabaryty. 365 metrów kojarzyło się z liczbą dni w roku i wiele ułatwiło na pewno niejednemu uczniowi. Dopiero w 1997 roku wieża urosła w formie masztu o trzy centymetry. Najzabawniejszą anegdotą o problemach socjalistycznych władz jest ta o... krzyżu. Otóż w słoneczny dzień tworzy się na fasadzie kuli odblask w postaci właśnie krzyża, które to zjawisko Berlińczycy nazwali „zemstą papieża”. Podobno podjęto próby usunięcia zjawiska, czego niestety nigdy nie udało się dokonać. Kula dziś srebrzy się w błękicie nieba i kręci wokół własnej osi, co pozwala na godzinną spokojną obserwację miasta i horyzontu przy filiżance zdrożnie drogiej kawy.

A sama Rathausstraße należy do najstarszych ulic handlowych starego Berlina. Pasaże ze sklepowymi galeriami istnieją do dziś wraz z centrami rozrywki, restauracjami i olbrzymim kinem. Budownictwo wciąż socjalistyczne, jakby czas zatrzymał się w miejscu. Na końcu ulicy znajduje się jej najważnieszy punkt – Rotes Rathaus, czyli Czerwony Ratusz. Mieszanka włoskich elementów, brandenburskiej sztuki budowlanej, romańskich łuków i renesansowych detali, jak go opisywali krytycy. Powstał w 1869 roku na miejscu starego, wzorowany na ratuszu z Thorn w zachodnich Prusach z czerwonej cegły z wieżami, których prototyp odnajdziemy w katedrze Notre-Dame w Laon. Na tym nie koniec podobieństw: trochę londyńskiego Big Ben, trochę renesansowych pałaców północnych Włoch, trochę średniowiecznego ratusza w Toruniu. Czerwień cegły była w latach dorodnego socjalizmu chętnie interpretowana jako symbol parlamentarnej walki klasy robotniczej, która miała się w tym budynku toczyć od momentu pierwszych obrad w 1883 roku. Naziści wypędzili stąd swoich czerwonych wrogów, którzy po wojnie na długie lata się znów zadomowili. Od upadku muru berlińskiego urzęduje na pokojach burmistrz miasta i urząd dzielnicy Mitte. Do ratusza można zajrzeć, drzwi stoją otworem. Wnętrze jest imponujące, atmosfera również, szczególnie podkreślona wyeksponowanym podarunkiem od samego Putina – zegarkiem na rękę. Jakby echo XX stulecia wciąż brzmiało...

Wychodząc z ratusza w celu kontynuowania wędrówki warto zadrzeć głowę i przyjrzeć się zdobieniom i ornamentom, a przede wszystkim tzw. kamiennej kronice Berlina – terakotowe reliefy umieszczone wokół budynku w liczbie 36 przedstawiają sceny z życia miasta od momentu jego powstania w XIII wieku do roku 1871.

Przed ratuszem rozkopany teren otoczony płotem w postaci informacyjnych tablic, głoszących wszem i wobec niezwykłą konieczność budowy kolejnej linii metra. Aby zaspokoić ciekawość, można wejść na prowizoryczną wieżyczkę i podziwiać budowlańczy krajobraz. Można też pospieszyć dalej i dotrzeć do położonej po lewej stronie najciekawszej części tej wycieczki – Nikolaiviertel. To tutaj narodziło się miasto, stąd wyrosły jego korzenie, kolebka niemieckiej stolicy i niewiarygodny kawałek przestrzeni w tym otaczającym ją socjalistycznym trudzie. I choć to atrapa, gdyż niewiele przetrwało wojenne bombardowania, to jednak jest w nim magia i urok zamierzchłej przeszłości.

Dwa miasta, które powstały na brzegach Szprewy, rozwijały się niemal równocześnie. Berlin (pierwsza wzmianka 1244 rok) i Cölln (pierwsza wzmianka 1237 rok) korzystały z dostępu do wody i urosły do handlowych potęg, które połączyły się 20 marca 1307 roku, także myślnikiem w nazwie. Elekt brandenburski Johann Cicero uczynił je swoją rezydencją, a w XIV wieku dołączyło do Związku Hanzeatyckiego (tzw. Hanza), czyli wzajemnie się nie tylko ekonomicznie, ale i politycznie, a nawet militarnie, wspierających miast Europy Północnej.
Szybko rozrastający się organizm zniszczyły dopiero bomby II wojny światowej, na tyle skutecznie, że długo po niej prawie wcale nie interesowano się tym kawałkiem miasta. Władze DDR-ów miały inne problemy, głównie natury ekonomicznej i mieszkaniowej, w związku z czym wszędzie wokół wyrastały jak grzyby po deszczu blokowiska. Dopiero w latach 80-tych minionego wieku, gdy zbliżało się 750-lecie Berlina, politycy postanowili się sumiennie i z pompą do uroczystości przygotować, co oznaczało narodziny zniszczonego starego miasta.

„Najważniejszym obiektem w parku jest sądowa altanka - jedna z najstarszych miejskich budowli niemieckich - część wybudowanego w 1270 roku berlińskiego ratusza. Służyła sądom ławniczym oraz rozprawom pomiędzy radą miejską a społeczeństwem. Przeniesiona jako prezent od miasta Berlina dla Wilhelma I do Babelsberg, ustąpiła miejsca nowobudowanemu między 1861-1871 tzw. "czerwonemu ratuszowi". Dolna część pochodzi z XIII wieku, górna już z XV. Stawiano tu 3 metry nad tzw. "kaak"- kamiennym wyobrażeniem ptaka z drwiącą ludzką twarzą i oślimi uszami - skazańców na obrazę i szyderstwa członków rady i bogatych mieszczuchów. Podobno kaak to skamieniały ptak, który dawno, dawno temu wysysał śpiącym berlińczykom krew...”
- że zacytuję samą siebie (wpis z 05.04.2012). W Nikolaiviertel przy Poststraße stoi budynek sądu, w którym urządzono jedną z wielu restauracji. Orginalnie zrekonstruowany zaspokaja żołądki, za to po wyjściu można się natknąć na, na szczęście nie przyglądającego się z racji wysokości, kaaka i przez chwilę poczuć spływającą do stóp własną krew...

Uroczym zaułkiem docieramy do najstarszej budowli Berlina - Nikolaikirche, czyli kościoła św. Mikołaja. Wzmianki o nim docierają już od 1264 roku, góruje potęgą dwóch prostych, gotyckich wież nad całą historyczną dzielnicą. W jego cieniu dorastały i umierały kolejne pokolenia, po drugowojennych bombardowaniach zastygł na chwilę w koszmarnych gruzach, by odrodzić się na nowo ze wszystkimi możliwymi śladami z zamierzchłej przeszłości. Doskonały przykład ceglanego gotyku. Koncertuje się w nim ze względu na doskonałą akustykę i sprzedaje bilety, bo służy również jako własne muzeum. Przed nim na zewnątrz pieczęć miasta Berlina i studnia z obligatoryjnym niedźwiadkiem, który ma misję przypominania, że właśnie tutaj narodziła się stolica.
Wokół kościoła jest pięknie, zacisznie, a bywa, że erotycznie. Jeśli doda się parę ciekawych gastronomicznie lokali, parę interesujących mieszczańskich domów (na które przyjdzie jeszcze czas), parę sklepików z uroczymi drobiazgami, to jest to idealne turystycznie miejsce i brakująca część berlińskiego ogniwa – trochę jakby starówka.

Gwoli przypomnienia – wszystko nosi w sobie piętno socjalizmu, wystarczy tylko spojrzeć wokół, by dostrzec morze blokowisk. Nie zagłębiając się przeto za bardzo w średniowieczne niuanse, dla podtrzymania pionu w aleksandrowskiej atmosferze można pomaszerować nawet buńczucznie do Marxa i Engelsa. Panowie zatopili się w zieleni i tkwią tak od niespełna 30 lat w podwójnej wielkości własnych ciał, spoglądając w przepastną historię opiewanego przez nich komunizmu. Przed pięcioma laty zmieniono ich pozycję, o ironio, zamiast, jak do tej pory, patrzeć na wschód, patrzą teraz na zachód. Poprzednie miejsce, Marx-Engels-Forum, zostało zdewastowane przez budowę linii metra, która ciągnie się po dziś dzień. A oni siedzą i stoją tak, otoczeni nie tylko przez się z nimi fotografujących i wycierających im do złotego połysku spodnie, ale przede wszystkim przez zaklęte postaci wyzwolone dobrodziejstwami socjalizmu i zdjęcia, które cały ruch robotniczego odrodzenia przedstawiają. Obydwoje patrzą na zachód, a konkretnie na budowę Zamku Berlińskiego, który lada chwila pochłonie nie tylko tysiące zwiedzających, ale i kolejne miliony podatkowych euro. Prusy triumfują. Na dokładkę za plecami poważnych panów lekko zaakcentowana swoboda obyczajów – Neptunbrunnen, czyli fontanna Neptuna. Należy do najstarszych i najpiękniejszych fontann stolicy. Prezent od magistratu miasta dla Wilhelma II z roku 1891, bardzo przez niego nielubiana, a dodatkowo trochę przez Berlińczyków wyśmiewana. Neptun unoszony przez trytony ma być wciąż na rauszu, otaczający go dwór składa się z morskiego lwa, krokodyla, żółwia, węża oraz niemożliwych dzieci, a cztery siedzące na brzegu roznegliżowane damy, symbolizujące rzeki Ren, Łabę, Odrę i Wisłę, zmuszone są do wiecznego milczenia. Przyglądając się jej trudno nie przyznać mieszkańcom racji – już na pewno w sprawie podpitego władcy mórz!

Parę kroków dalej Marienkirche, samotny, opuszczony przez domostwa latami ciasno go otaczającymi, stary kościół. Nie udaje się nam zajrzeć do jego, podobno interesującego środka, gdyż właśnie odbywa się cotygodniowy koncert. Za to bez problemu zatrzymujemy się przed białym, kamiennym, groźnym krzyżem pokutnym, który przypomina o pewnym brzemiennym w swoich skutkach wydarzeniu. W 1325 roku mieszkańcy miasta zamordowali tutaj proboszcza Mikołaja z Bernau. Proboszcz był poplecznikiem ówczesnego papieża Jana XXIII, który obłożył anatemą cesarza Ludwika IV Bawarskiego. Morderstwo przyniosło wyklęcie miasta przez papieża na 12 lat, które zniósł dopiero jego następca, a i tak za sporą opłatą w postaci datku na potrzeby kościoła.

Socjalizm jednak płynie dalej, choć my się jemu tutaj opieramy. Na chwilę.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (51)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (6)
DODAJ KOMENTARZ
BPE
BPE - 2015-06-01 08:30
zawsze znajdziesz jakieś perełki .....
 
vlak
vlak - 2015-06-01 17:41
Przy najbliższej wizycie na Alexanderplatzu spróbuję sobie wyobrazić targ bydła, ale nie będzie to proste :)
 
danach
danach - 2015-06-08 22:46
Perełki cudne, Ty to potrafisz poszperać ... :)
 
Eugene
Eugene - 2015-06-09 08:50
Wspaniały opis tych wyszperanych przez Ciebie historii.
 
marianka
marianka - 2015-06-13 00:30
Jestem absolutnie zafascynowana zegarem. To mój faworyt i strasznie teraz żałuję, że ominęłam go podczas pobytu w Berlinie.
 
jednorazowy "Berliner"
jednorazowy "Berliner" - 2015-06-23 17:26
a ja tam bylem w pazdziernku 1980 roku niestety takich cudeniek nie widzialem tylko siermiezne jak tamte czasy postepowej i przodujacej czesci swiata a to za sprawa Lenina i jego wieznie zywych idei. Nawet piwo kojarzylo sie z koniam a dlaczego to prosze zgadnac
"rate mal mit Rosenthal"
 
 
mamaMa
Anna M
zwiedziła 18.5% świata (37 państw)
Zasoby: 1439 wpisów1439 5600 komentarzy5600 22832 zdjęcia22832 1 plik multimedialny1