Friedrich-August von Michael miał 22 lata, gdy musiał wyruszyć na wojnę, 33 gdy z niej powrócił. W 1949 roku szedł zapewne z nadzieją i wiarą, że teraz może być już tylko lepiej. Nie wiadomo czy przybył o poranku, czy może późnym wieczorem, bądź nocą. Spowite ciemnościami domostwo mogło jeszcze przez chwilę dać ułudę ulgi, za dnia już z daleka nie mógł mieć żadnych wątpliwości. Upaństwowiony pałac w Groß Plasten tętnił zupełnie innym życiem od tego, które znał. Gdy wyruszał na wojenną i jeniecką poniewierkę zostawił żonę i dzieci, które radziły sobie, jak mogły razem z jego siostrą, póki wystarczyło im sił. Kobiety przyjmowały rannych i uchodźców, kontynuując rodzinne tradycje, gdyż już w XIX wieku ich przodkini Elsa Haniel, żona dziadka, doktora Friedricha von Michael, angażowała się społecznie i przy rozbudowanym wtedy pałacyku powstała szkoła, dom dziecka i kobiet, mieszkania dla robotników jak i dla lekarza, który dbał o zdrowie wszystkich zgromadzonych tam istot.
Sił wystarczyło jednak nie na długo, strach przed zemstą, zasłyszane i zapewne straszliwe historie o czynach zwycięzców popchnęły je do czynu ostatecznego. Nocą z 29 na 30 kwietnia 1945 roku odeszli wszyscy – 12 osób, w tym 6 dzieci. Jedni mówią o wspólnym zażyciu trucizny, inni o wspólnym utonięciu w pobliskim jeziorze. Jeśli ostatnia wersja miałaby być prawdziwą – jak prowadziły na taką śmierć dzieci?
Friedrich-August opuścił miejscowość natychmiast, pozbawiony nie tylko praw do swojego majątku, ale przede wszystkim rodziny. Swoje życie spędził w Monachium, ale dziś jest tutaj. Od prawie dziewięciu lat spoczywa obok swoich bliskich na miejscowym cmentarzu w cieniu kościółka, który powstał za przyczyną kłótni. Niedaleko Groß Plasten znajduje się druga wieś Klein Plasten, które to miejscowości dzieliły się w przeszłości kościołem (znajdującym się w Klein Plasten) i jeziorem (znajdującym się w Groß Plasten). Rodziny von Michael i von Blücher ni stąd ni zowąd zaczęły się najpierw spierać o jezioro i dostęp do niego został tym z Klein Plasten zakazany. Nie czekano długo z konsekwencjami i mieszkańcy drugiej wioski do kościoła w niedzielę pójść nie mogli. Rodzina von Michael była bardzo wierząca, więc zdecydowano się na szybką budowę, co zakończyło się w 1901 roku pierwszym renesansowym budynkiem z kopułą w Meklemburgii.
Sam pałacyk jest niesłychanie urokliwy. Dziś można w nim odpocząć, zrelaksować się i wyspać do syta. Hotel, który prowadzi rodzina Walloschke od 1995 roku, zadowala estetyczne i kapryśne potrzeby swoich gości. Ogródek zaspokaja apetyt, jezioro koi roziskrzoną taflą lekko falującej wody, park zachęca do biegania, a w piwnicach można rozgrzać kości i zmęczyć mięśnie. Kuchnia wykwintna, kominek roziskrzony, a przystojniak z szablą spogląda dumnie na w szczególe zadbane oryginalne elementy wystroju.
Pokój „Casanova” zachęca do miłosnych igraszek, „Napoleon” do podejmowania poważnych decyzji, ale chyba najbardziej uroczy jest apartament w domu dorożkarza obok pałacu z wanną i z widokiem na drzewo jabłoni. Wiosną, gdy kwitnie, bladoróżowe kwiecie przysłania cały świat. Udane przedsięwzięcie poczucia bezpieczeństwa, choćby tylko na ulotną mgliście chwilę.