Nie spotkaliśmy na zamku w Pieskowej Skale żadnego budowniczego, ani nikogo z rodu pierwszych właścicieli Szafrańców, tych zacnych z urzędu podkomorzych i tych dwuznacznych, podobno alchemią i napadami się na zamku i pod nim parających, ani słynnej Dorotki Toporczyk, która wbrew woli za starego Szafrańca za mąż wydana, a w giermku zakochana, za miłość śmiercią głodową w wieży potraktowana i przez własnego psa ratowana, który zdobyty pokarm w pysku pani swojej przynosił. Od psa pochodzić ma sama nazwa pięknego zamku. Czy Dorotka przeżyła nie wiadomo, jej ukochany zaginął w mroku dziejów ciągnięty przez konie po okolicznych kamiennych i korzennych drogach nie uchylając i nam żadnego rąbka tajemnicy. Zakapturzonego pieniacza i warchoła Krzysztofa Szafrańca również nie zobaczyliśmy, który za notoryczne napady na przejeżdżających tędy kupców ścięty został na Wawelu i bez zbędnych ceregieli pogrzebany, ma się tutaj wciąż pałętać za przyczyną być może za życia chętnie uprawianej alchemii. Jego brat Stanisław i bratanek Hieronim interesowali się naukami Kalwina i zbiegłym protestantom udzielali schronienia, ich również nie udało się nam spotkać. Ludzi nauki i pióra też ze świecą szukać, Stanisław Szafraniec przygarniał ich tutaj w ferworze rozbudowy nie tylko samego budynku, ale przede wszystkim swojej światłości i wiedzy, popierając rozwijającą się reformację. Szwedów niszczących Pieskową Skałę również od dawna już nie ma (rok 1655), rodu Wielopolskich z miłośnikiem snycerstwa Hieronimem również nie, jak i samego Stanisława Augusta Poniatowskiego, który powstające tutaj misterne wyroby podziwiał. Powstańców styczniowych można spotkać, zaklęci pod skałą we wspólnej mogile ożywiają nie tak zamierzchłą przeszłość smakiem niezniszczalnego patriotyzmu. Adolfa Dygasińskiego też już dawno nie ma, pisarz zatroskany zamek dzięki towarzystwu akcyjnemu miał ratować, ani pensjonatu luksusowego Henryka Dobrzyckiego sprzed wojny nie uświadczamy. Zamek zamknięty na cztery spusty zakrywa wszelkie swoje tajemnice i właścicieli, których jednak ślady, znaki, symbole łatwo w okolicy dostrzec...
Rycerska odwaga zaklęta w kamienny herb, krople dorotkowych łez wciąż użyźniające grunt pod nogami przybyszów, skomplikowany genealogicznie bluszcz, jakby rodziny kolejnych właścicieli nieustannie się o prawa własności spierały, zaczerwienione grono rozpalonych poszukiwaczy i wiary i wiedzy zmieniającego się świata przełomu średniowiecza i renesansu, zaklęte w brzozowy kwiatostan miłosne pieskowskie pary, których wielowarstwowość trudno sobie pod inną postacią wyobrazić, czyny karygodne i srogo sądzone przez ówczesne prawo zaklęte w suchości konających ostów, rachityczne kopry miłosiernie opłakane deszczem przy powstańców grobie i rozniebieszczone hubne saprotrofy pokoleń walczących o ratunek i dla zamku i dla jego wciąż rozkradanego wyposażenia. Gdzie nie spojrzeć – ich obecność stała się i obowiązkowa i nienachalnie trwała.