Wyrywają się do przodu, prężą młode, męskie ciała, bez cienia wątpliwości, że właśnie przed nim znajduje się wszystko.
A gwiazda i czerwień za nimi...
Emblemat rzuca się każdemu przejeżdżającemu w oczy, jego dynamizm i bezkompromisowość, jego wyraz i idea przekazu przy jednoczesnym zalesieniu, a raczej wyraźnym opuszczeniu kompleksu, który on zdobi. Kompleksu olbrzymiego, o 120 hektarach, z licznymi blokami, domkami, halami, który powstał w latach 1937-39 i pierwszego dnia II wojny światowej został uroczyście otwarty. Podobno data stała się dla niego przekleństwem.
W Hanowerze istniał od 1866 roku Królewsko-Pruski Instytut Wojskowy Kawalerii, który w 1920 roku przekształcono w zgodzie z traktatem wersalskim w Szkołę Kawalerii, którą przejęła Reichswehra, a potem Wehrmacht. Szkoła rosła w siłę, coraz więcej żołnierzy kształciło się na jeźdźców, podjęto więc decyzję rozszerzenia kompleksu i w 1937 roku architekt Robert Kisch przedłożył plany koszarów w Krampnitz, które to miejsce okazało się być idealnym nie tylko ze względu na bliskość Berlina, ale przede wszystkim nieistniejącego już poligonu wojskowego Döberitz. Decyzja o przeniesieniu została podjęta.
Nazizm kwitł, żołnierze ćwiczyli ze wszystkich sił, a w stajniach stały konie. Szefem całości był wtedy Heinz Guderian, generał, który wymyślił tzw. blitzkrieg i być może z owej szybkości wzięła się dość częsta zmiana miana szkoły. 26 kwietnia 1945 roku nazistowskie wojska opuściły na zawsze teren koszar, a dzień później zawitali tu tworząc tzw. państwo w państwie żołnierze radzieccy i zostali do 1992 roku. Od tamtej pory po ludzku nie dzieje się tutaj nic, jeśli chodzi o inne siły i moce to owszem, cały roślinny i zwierzęcy świat odnalazł na terenie byłych koszar wyjątkowe w swojej izolacji miejsce. Od czasu do czasu wdziera się w nie ciekawy człowiek, który pod kolczastym drutem bądź dziurą w płocie przeciska swoje ciało, by przyjrzeć się śmiałemu procesowi zaborczo przejmującej każdy ludzką ręką postawiony tutaj przedmiot natury. Wejście musi odbyć się w ukryciu, z pochylonymi tułowiami i lekko stąpającymi stopami, w ciszy trzasku gałęzi i skupieniu trwożnej obserwacji. Strażnicy w białym pojeździe tylko czyhają na śmiałków, a przede wszystkim na gorących wielbicieli przeszłości. Jest wiele do odkrycia, budynki miały różne przeznaczenia, ale dwa z nich są szczególne – w jednym zachował się na suficie nazistowski orzeł otoczony swastykami, a w drugim, czyli w byłym kasynie, reprezentacyjne sale z kominkami i boazerią, które wciąż świadczą o wysoko honorowanych w żołnierskiej hierarchii oficerach. Do obydwóch bloków wejście jest utrudnione, chociaż orła można przy odrobinie sprawności fizycznej z lekkim skokiem przed podmurowane okno z łatwością zobaczyć. Kasyno jest już w całości obmurowane, każde drzwi, każde okno strzeże ceglany mur. W pierwszym momencie wydaje się, że wejście jest niemożliwe, a apetyt rośnie, gdyż fragmenty sali są widoczne przez wentylacyjne szpary w cegłach. Okrążając jednak dość spory dom można zauważyć wąskie okienko w piwnicy, do którego przystawione są drewniane drzwi i kawałek metalowej siatki. Wciskając głowę dostrzeżemy po drugiej stronie prowizorycznie z desek i połamanego krzesła zbudowany podest. Ciało do przepchnięcia musi być jednak raczej szczupłe i giętkie i jak zawsze – łatwiej wejść niż wyjść, ale o to można pomartwić się później. Bez latarki ani rusz, piwnica jest ciemna, ale po chwili ukazuje się wytworny świat kasyna – ciemnym drewnem obita sala, sufit zdobiony sztukaterią, rozmach i przepych wciąż żyje systematycznie słabnącym echem. Za otwartymi drzwiami sala kominkowa, tuż obok mniejsza z przepiękną boazerią, jeszcze jedna z mozaiką, a potem już orgia radzieckiej propagandy z malunkami w każdym rogu pokoju. Stalin płynący statkiem o własnym imieniu, Stalin uwielbiany, szczęśliwy, radziecki człowiek patrzący w świetlaną przyszłość i pejzaż z cerkwią, trochę się wychylający tematyką i przesłaniem od reszty.
Pozostały kompleks to odkrywanie i penetrowanie zakamarków bez końca. Ciekawa hala, gdzie taśmy już nigdy nie będą przewozić najprawdopodobniej materiału grzewczego, a na końcu wędrówki domek z ponuro u sufitu zawieszonym hakiem. Ile rozerwanych ciał z niego zwisało...
Wyjść należy z dala od wejścia głównego, tym bardziej, że przedzierając się przez rozszalałą sierpniem przyrodę ma się po jednej stronie dzikie, a dzięki temu malownicze jezioro i chlust wody spowodowany uciekającym prawie spod nóg wystraszonymi żabami. Wszystko przeminęło, ale o koszary wciąż toczy się urzędnicza wojna, a taką właśnie przyszłość miał sprowadzić termin otwarcia koszar pierwszego dnia wojny. W planach są kompleksy mieszkalne dla paru tysięcy ludzi, w planach od dziesiątek lat. Póki co – orzeł wstydzi się samego siebie w kraju, w którym nie ma prawa istnieć, a w osamotnionym kasynie długimi nocami brzęczą monety z perlistym niewieścim śmiechem w tle.