W mieście, którego ścisłe centrum tworzą dwa place, łączące się ze sobą i wyglądające jak park, od razu poczuliśmy się dobrze. Już wczorajszego wieczora w poszukiwaniu gastronomicznej oferty na ukojenie głodu zachwyciliśmy się Kosstuh Tér, czyli głównym placem miejskim, gdzie od razu poczuliśmy jakiś niezwykły czar – kościelne wieże, orientalne kopuły, piękne fasady i dekoracyjne dachy, pomniki i fontanny, a tuż obok Szabadság tér z jakby nie było tak często na Węgrzech spotykaną czyli kolejną zachwycającą secesją. Miasto położone na Wielkiej Nizinie Węgierskiej broniące się przed stepem zasadzeniem wokół w XVIII wieku parę milionów drzew, co stało się nieoczekiwaniem źródłem dobrobytu i rozkwitu, czego najlepszym efektem jest nie tylko słynna barackpálinka pozyskiwana z moreli, ale i oszałamiająca secesja i współistnienie wielu religii na małej przestrzeni (jeden z kościołów był używany przez protestantów i katolików zamiennie!).
Spaceru po mieście nie trzeba planować, gdyż większość jego zabytków skupiona jest na małej przestrzeni. Była synagoga wyłania się lśniąc bielą i uroczym stylem maurycko-romantycznego historyzmu i sama zaprasza do środka. Od dawna nie używana w celach religijnych przyjęła jednak akcent boskiej obecności i prezentuje udanie 15 kopii gipsowych rzeźb Michała Anioła. Reszta jest centrum konferencyjnym i domem nauki i techniki, w którym przekazuje się i propaguje cenną dla ludzkości wiedzę. Prosto spod synagogi maszerujemy z ogromną niecierpliwością do sensacyjnego dzieła węgierskiej secesji – Cifrapalota – kamienicy mieszczańskiej w formie kolorowego pałacu, przepięknie zdobionej majoliką pochodzącą w całości z manufaktury Zsolnego. Najbardziej reprezentacyjną, ale i niezmiernie elegancką jest sala z ośmioma pawiami, reszta budynku jest galerią miasta oraz salą wystawową zmieniających się kolekcji. Poza wspaniałym węgierskim malarstwem oglądamy nieśmiało wystawę erotyczną, prezentującą tenże aspekt ludzkiego życia np. w czasach wojennych.
By pozostać w secesyjnym klimacie odwiedzamy reprezentacyjny ratusz miasta, który powstał w latach 1893-97 wyposażony w tylko to, co najlepsze – majolika od Zsolnego, freski od Székely, witraże od Rotha – nazwiska najlepszych węgierskich artystów i rzemieślników. Ze 174 pomieszczeń ratusza najlepiej reprezentuje się sala radnych na pierwszym piętrze, do której można wejść prosząc miłych strażników o pomoc. Sprowadzają urzędniczkę, która przygotowana wyciąga bloczek i ręcznie wypisuje bilet wstępu. Miasto sobie sprytnie radzi. Urzędniczka stara się, jak umie opowiedzieć historię ratusza i zwraca uwagę na freski w owej sali, które przedstawiają Honfoglalás czyli zajęcie ojczyzny w 896 roku, czyli zakończenie wędrówki Madziarów zasiedleniem Kotliny Panońskiej i wejściem w krąg europejskiej kultury oraz opowiada o rozpaczliwej historii autora węgierskiego dramatu narodowego „Bánk Bán“ Józsefa Katona, który to autor 16 kwietnia 1830 roku dostał przed wejściem ratusza, w którym przez ostatnich 10 lat pracował, zawału. „Serce wielkiego syna Kecskemét zostało złamane”.
Z ratusza rozbrzmiewa co godzinę melodia wygrywana przez zawieszone nad wejściem dzwony i można się tutaj zapoznać z herbem miasta – kozą, która stoi na dwóch nogach na zielonym wzgórzu, a nad nią korona św. Stefana, insygnium królów Węgier i relikwia narodowa.
Po wyjściu z ratusza rozciąga się architektonicznie zachwycający widok na cały plac – po lewej Wielki Kościół z czasów Habsburgów, który miał skatolizować miasto, na co czekał 22 lat, gdyż tyle czasu upłynęło od wyrażenia zgody przez Marię Teresę do rozpoczęcia budowy, najwyższy budynek w mieście i z jednym z najstarszych zegarów Węgier nieprzerwanie funkcjonujący do dziś, z przodu po lewej stronie kościół Kalwiński z 1680 roku, jako jedyny kościół murowany wybudowany za czasów okupacji tureckiej i po prawej kościół Franciszkański z XIV wieku, który do 1564 roku służył zarówno katolikom, jak i protestantom i który był częścią nieistniejącego już klasztoru franciszkańskiego.
Szczerze przyznam, że architektonicznie plac przełamy jest akcentami z niedalekim przeszłości, czyli socjalistycznej, tutaj madziarskiej, fantazji – w całość wrzyna się z lewej strony koszmarny blok, jak i symetrię zakłóca hotel, którego brzydotę próbują zasłonić udanie wyhodowane balkonowe kwiaty. Wrażenie jest piorunujące i radość z przybycia latem jeszcze większa, gdyż bez tego kwiecia musi być tutaj o wiele smutniej.
Parę kroków dalej znajduje się teatr miejski im. Józsefa Katona (dramaturg z zawałem serca) w stylu eklektycznym, przed którym upamiętnia epidemię dżumy kolumna św. Trójcy z 1742 roku.
Kecskemét ma zapewne jeszcze wiele do zaoferowania, jednak kończymy spacer trochę się ociągając, szczególnie przed imponującym budynkiem gimnazjum pijarskiego, dosyć wczesnym popołudniem. Przed nami stolica Węgier – Budapeszt!