W Tiszakécske oprócz ciszy poranka i
warsztatu farbiarskiego spotykamy bociana, który naprzeciwko świętego nic sobie z otaczającego go świata nie robi. Rozgrzana słońcem miejscowość jest prawie wyludniona, a pojedynczo spotkani ludzie, ba, nawet ekspedientka w sklepie, nie potrafią wskazać nam drogi do opisanego już warsztatu, choć jego właściciel jest znany na całą tutejszą okolicę.
Niedaleko stąd do lasu łęgowego Töserdö w Lakitelek, romantycznego i dzikiego, z zakolem rzecznym z fontanną przy moście i uroczymi łódkami nostalgicznie ocierającymi się o dziewiczy brzeg rzeki Cisy. Po ważnym spotkaniu ryby i osy, która potraktowała intruzów dokuczliwą porcją bólu, udaliśmy się piaszczystą drogą przed siebie, by zawrócić w upale do ożywczego chłodu barokowego sierpniem nabrzeża.
Niedaleko stąd do uroczo brzmiącej z nazwy miejscowości Kiskunfélegyháza, w której znajduje się arcydzieło węgierskiej secesji w postaci ratusza z 1911 roku autorstwa Józefa Vassa. Ornamentyka kwiecista i barwna, fantazyjna i finezyjna, dach zielony z majoliki z manufaktury porcelany Zsolnego. Już z zewnątrz zapiera dech w piersiach, choć przede wszystkim doskonale pasuje do słonecznego dnia, dzieląc z nim i jego świetlistość i radość z obfitości pomysłu. Odważniejsi mogą zajrzeć do środka i zapytać pierwszego napotkanego pracownika, czy można zobaczyć salę ratuszową. Nam się udaje trafić od razu na człowieka, który ma do niej klucz i z uśmiechem zaprasza do tego cudu węgierskiej fantazji graniczącej udanie z kiczem. Ratusz tętni urzędniczym życiem, a gros petentów pewnie nie zawraca sobie głowy jego wystrojem, dla przygodnych jest to skarb, który aż prosi się o wieczność i odpowiednią troskę, której zdaje się mu nie brakować.
Po emocjach można uspokoić skołowane serce w kościele na przykład, ale przede wszystkim na łonie puszty. Około 16-tej docieramy do Bugacpuszta, czyli miejsca, do którego są zwożeni autokarowi turyści, którzy maszerują spod kasy (bądź zawożą się powozem) na pokazy jazdy konnej w wykonaniu węgierskich czikoszy. My spacerem przechodzimy koło kasy przez nikogo niepokojeni, choć teren do 17-tej jest dostępny odpłatnie. Przed nami bezpłatnie oddana natura, której nikt więcej nie niepokoi i spokój odwiecznego szumu traw. Puszta jest wyjątkowym, ale nie sycącym zjawiskiem, nie ma się jej dosyć, za to pożąda nieoczekiwanie i nagle.
Gdy dzień chyli się ku ciepłemu wieczorowi przejeżdżając przez Izsák zaglądamy do muzeum pálinki, zamkniętego niestety na cztery spusty. Nie dane nam było posmakować owocowej brandy tutaj, za to buteleczki tego wyjątkowego w swojej intensywności trunku można nabyć i spożyć w każdym napotkanym na byle wsi sklepie.