Wszystko zachwyca na dzisiejszej trasie – maj ciepły i zielony, lasy tajemnicze i bajkowe, jeziora chłodne i o pięknych barwach, łąki rozkwiecone i brzęczące insektami.
Początek już znany z zakończenia etapu I rozpoczynamy wypakowaniem dobytku z czerwonego autokaru. Wracając do punktu wyjścia przechodzimy przez plac remontu mostu i budowy nowej ulicy, które w zderzeniu z niebieskim kółkiem naszego szlaku wyglądają kuriozalnie. To jedyny zgrzyt na dzisiaj, już po chwili wchłonie nas las o poszyciu z miękkiego mchu, z wysokimi sosnami i strzelistymi brzozami, świerkiem i jagodami szykującym się do rozkwitu. Jakiś bunkier uszczelniony przed ludzką ciekawością wyłącznie dla nietoperzy, które wiedzą, że długim przejściem i szczeliną w drzwiach dostaną się do spokojnego środka na zimowanie. Oddychamy w tym borze przestrzennym, piaszczyste ścieżki masują miarowo stopy, ptaki rozśpiewane trelem, a zamożność flory zachęca do przypomnienia sobie babcinych recept na miód z mlecza czy nalewkę z czubków choinek. Szczodrość, o której przy czynnym współudziale supermarketów i aptek, jak i drogerii zapominamy. Po około 5 km okazje się, że i nalewka i miód użyźnione są krwią 80 000 tysięcy w kwietniu 1945 roku poległych, którzy wykrwawiając się na koniec bezsensownej wojny, właśnie tutaj rozsypani oddawali swoje ciała leśnemu poszyciu i tejże faunie. Ogromny krzyż informuje wypisanymi dramatycznie dużą liczbą danymi.
Smak naszej natury to nasz smak.
Zawracając do szlaku 66 jezior docieramy po przejściu pod wiaduktem, którego zdobienie, być może nazistowski orzeł, zostało odłupane, do pierwszego dzisiaj jeziora Teufelssee. Nazwa łudząca, gdyż diabła jak na lekarstwo, za to kijanek bez miara i barwa wody fantastyczna. Ten stopniały jęzor lodowca miał według mieszkańców powstać zupełnie w inny sposób. Otóż żyjący tutaj dawno, dawno temu słowiańscy Wendowie odprawiali właśnie na miejscu jeziora swoje bałwochwalcze rytuały, nawet po wprowadzeniu chrześcijaństwa, wtedy oczywiście potajemnie. Pewnego razu obraz bożka został zamieniony przez samego diabła na swój własny, czego Wendowie ciemną nocą nie zauważyli i tym sposobem oddawali cześć szatanowi. Biskup von Brandenburg wiele próbował, by odwieźć niepokornych Słowian od bałwochwalstwa. Sprowadził w końcu na pomoc włoskiego mnicha i egzorcystę, który najpierw urządził nad bezbożnymi sąd, a później z pomocą tubylców, jak i paru magicznych rytuałów zniszczył szatańskie oblicze, które dzięki mnisim zaklęciom zapadło się pod ziemię, a na jego miejsce powstało jezioro. Podobno zło nigdy stąd nie zniknęło, o czym przypomina jego nazwa – Teufelssee (Teufel to po niemiecku diabeł).
Długie cienie drzew przynoszą ulgę w zupełnie nieoczekiwanym upale. Poranny chłód i całkowite zachmurzenie ustąpiły miejsca błękitnemu niebu i słońcu w pełnej krasie. Po ponad 2 km docieramy do osady Seddin i drugiego na dziś jeziora Kleiner Seddiner See, które od swojego brata Großer Seddiner See, zostało odgrodzone drogą w 1804 roku. Seddin zamieszkiwany pierwotnie przez znanych nam już Wendów zawdzięcza swoją nazwę słowiańskiemu słowu zid czyli płynny. Ta rolniczo-rybacka wioska rozpościera się wzdłuż polodowcowego Großer Seddiner See, pięknego w formie, a przede wszystkim swojej barwie. Trudno uwierzyć, że jeszcze niedawno jezioro to było zniszczone i potrzeba było specjalnych projektów rewitalizacyjnych, by przywrócić mu pierwotny stan. W czasach DDR-ów pobliski kombinat Mast, nazywany KZ-tem dla kurczaków, zajmujący się produkcją zwierząt, nie tylko zanieczyszczał jego wody, ale je mu zabierał – w latach 1987/92 rocznie 204 000 m³. Cały projekt odnowy przeprowadzono w latach 2006-09, co przyniosło idealny efekt i turystyczny wabik. Parę ciekawych plaż, parę miejsc kempingowych, weekendowych domków, ryby i ptactwo wszelakie i ponad 10 km ścieżki wokół jeziora. My zatrzymujemy się na jednej z pustych plaż, moczymy ciała w, z początku lodowatej, później tylko przyjemnie chłodnej wodzie i obserwujemy bezgłośnie i beztrosko przepływającego zaskrońca zwyczajnego. Oczy chłoną błękitną przestrzeń tafli jeziora zlewającego się z niebem w jedno, a dusza chce tutaj zostać, gdyż być może słowiańskie echo rytuałów wciąż jest przez nią słyszane. Idziemy jednak dalej przez łąki i obok pola golfowego, gdzie spoceni panowie z wielkimi torbami maszerują do swoich celów. Drzewa owocowe i majowe kwiecie, wiewiórka spokojnie grzejąca się w słońcu i bezpiecznie na poczucie pewności wpływający znak szlaku 66 jezior. W pewnym momencie nad karminową łąką ukazuje się kościelna kamienna wieża, co oznacza, że dotarliśmy do ślicznej wioski Wildenbruch. Dzikość i pierwotność, kamień i bruk, ale i germański porządek i wypielęgnowane oblicze, umiejętność korzystania z tego, co daje natura – wspaniała mieszanka. Docieramy do wyglądającego jak prawdziwe zamczysko wiejskiego kościoła i zatrzymujemy się w znajdującej się naprzeciwko słynnej restauracji zur Linde. Wykwintna i droga kuchnia wykorzystująca wyłącznie składniki regionalne, jak i miła atmosfera zachęcająca do nadszarpnięcia portfela. Akurat w podwórzu odbywa się uroczystość weselna pary młodej, która na stałe mieszka w Ameryce, co ma być tutaj raczej na porządku … weselnym. Posileni wybornie maszerujemy na przystanek autobusowy i odjeżdżamy do Poczdamu ciesząc się na rychły powrót:-)
Jeziora:
8. Teufelssee
9. Kleiner Seddiner See
10. Großer Seddiner See
Trasa: ok. 15 km