Bamberg to śliczne miasto.
Pewnie wystarczy to jedno zdanie o słynnym, starym, z oryginalną średniowieczną i barokową zabudową, uhonorowanym wpisem na listę Unesco, klimatycznym miasteczku, które dzisiejszego późnego popołudnia pokazuje się nie tylko z ciepłej, ale przede wszystkim romantycznej strony. Otulane promieniami zachodzącego słońca, spokojne, łagodne, zapraszające do spaceru dłuższego niż zaplanowane, nie zatłoczone, rozleniwione, ciche. Ileż określeń można byłoby użyć, a i tak nie odda się tego uczucia odkrycia, które tak często towarzyszy wędrowaniu.
Bamberg to frankoński Rzym, położony jak on na siedmiu wzgórzach i podzielony na trzy części – duchową górską wokół archikatedry św. Piotra i Jerzego, mieszczańską wyspiarską, pomiędzy dwiema odnogami rzeki Regnitz (Radęca) i ogrodową. I jak jego miniaturka jest kościelno-zabytkowy, oszałamiający na każdym kroku. Pomimo krwawej przeszłości palenia niewinnych czarownic i nazistowskich czasów, kiedy zgładzono prawie wszystkich żydów (w maju 1945 roku żyło ich w Bambergu 15-tu...) miasto miało szczęście i wyszło z wojny pokiereszowane zaledwie w 4,4%. Co ciekawe jego kościoły tworzą (widziane z góry) wyimaginowany
krzyż, podobnie jak podwaliny katedry. Mieszanka iście zaskakująca, wyłaniająca się na wierzch jedynie wtedy, gdy poznaje się bamberską przeszłość.
Dzisiaj jednak nic o tym nie wiemy i chłoniemy to miasteczko bez oporów – jego symbol, czyli Stary Ratusz, małą Wenecję i katedralne wzgórze. Ludzie są niesłychanie uprzejmi, a powietrze przepełnione wiosennym ciepłem. Zasypiamy w grubych murach klasztornych, które szepczą oddech modlitwy – nie wiadomo czy za mnisie dusze, czy te tracące niewinnie tutaj swoje życie.