Panke cichnie, jak przez męża Fryderyka opuszczona
Elżbieta Christine, która zapewne niejedno westchnienie rozpaczy w stronę cicho pluszczącej rzeczki posłała.
Płynie sobie ona, owa Panke, niepozornie przez pałacowy park, nieświadoma czekającego ją wielkiego miasta. My świadomie i z przyjemnością powtórnie przemierzamy jego dróżki łaskotane a to słońca promieniem, a to deszczu zamgleniem. Opuszczamy go w końcu długą aleją, która z jednej strony prowadzi do pałacu Schönhausen, z drugiej do ruchliwego i rozkopanego skrzyżowania, które odstrasza i nie daje nadziei na sielankę wsi. A jednak tuż za nim Panke wita tunelami wędrownego szlaku otulonymi jesiennym w ciepłe kolory pomalowanym liściem i stawami (Blankenburger Karpfenteiche), w których wodach kąpieli zażywają i wierzby i kaczuchy.
Docieramy do miejsca, w którym Panke rozdwaja się na Nordgraben i traci (albo idąc w drugą stronę – nabiera) swój miejski charakter, zamieniając się w malutką rzeczkę, pozbawioną o połowę swojej objętości. Ogródki działkowe i Panke płynie wzdłuż autostrady A 114, a wędrówce towarzyszy hałas naszych ludzkich potrzeb i pośpiechu. Jednak kwiat, liść czy tęcza umilają tę nieoczekiwaną dźwięku kakofonię. Docieramy do Karow, starej wsi wcielonej do Berlina w 1920 roku, by zakończyć tutaj na stacji kolejki etap trzeci tej rzecznej wędrówki.