Do Blankensee zwyczajnie nas ciągnie. Nie tylko
pierwszego i ósmego października, ale i dzisiaj kierujemy się w jego stronę. Dlaczego? Nie wiem. Może jego wzorcowość, a może dobra energia pozostawiona przez Józefa Weissenberga? A może zwykła chęć spędzenia dnia poza miastem?
U stóp Glauer Berge rozbudowała się miejscowość Glau z Pokojowym Miastem Weissenberger. Piaszczyste wzniesienia porośnięte lasem składają się z częci wschodniej i zachodniej, do najwyższych należą Kesselberg (91 m) i Kappelenberg (79 m). Wyruszamy szlakiem czerowono-białym najpierw przechodząc na drugą ich stronę. Widoki kojące, pasące się na łące konie, zieleń intensywna i brak orientacji w terenie. Szlak się gubi, idziemy więc na przełaj w górę, by dotrzeć na szczyt Kapellenberg, gdzie jeszcze przed 150 laty stała kaplica. Dziś nie ma po niej śladu, jest piaszczyście, a z oddali dobiegają śpiewy grupy wędrowników. Powyginane sosny, poskręcane finezyjnie korzenie i zachęcający wąwóz, w który wchodzimy zachwyceni tym nieoczekiwanym widokiem. Docieramy do brzozowego lasku, mistycznego niemalże, z umykającymi w mgnieniu oka cieniami i leśnymi postaciami. Niewiarygodne jak może się zmieniać i krajobraz i atmosfera. Gdy docieramy do drogi prowadzącej prosto do Glau wydajemy od czasu do czasu gromkie radości okrzyki. Jeszcze nie widziałam w tych okolicach takiego zatrzęsienia kani. Ogromne kapelusze bieleją z każdej strony, a ich zapach i smak po usmażeniu natrętnie dokucza pobudzonym zmysłom. Mijamy cmentarz mieszkańców Friedenstadt. Dopiero teraz zdajemy sobie sprawę, że odwiedzony grób Józefa Weissenberga zupełnie nie pasuje ani do niego, ani do jego idei. Tutaj wszyscy są sobie równi i wszyscy mają małą kamienną płytę z wyrytym imieniem i nazwiskiem. Rządek bez ozdób, które w obliczu wieczności nie mają żadnego znaczenia. A jego tak wyróżniono, tak omurowano i jeszcze krzyczą, gdy postawi się niezdarnie krok. Wędrujemy obłupieni grzybowym skarbem przez miasteczko wyobrażając sobie i czasy przed- oraz powojenne. Miejsce apelowe, szkoła, piękne, duże budynki, które aż rwą się do życia. My też, szczególnie tego kulinarnego;-)