Gdy patrzę na niego, zalanego słonecznymi promieniami, rozczulonego nagłą, niespodziewaną, styczniową jasnością, to czuję jego szczęście. Trwało krótko, ale on wciąż o nim pamięta, kąpie się w tych wspomnieniach, jak Kleopatra w kozim mleku i pięknieje, błyszczy, mięknie. To było zaledwie 25 lat, dawno temu, ale było, rodzinnie, z dziecięcym śmiechem, z rozkoszną miłością, ze spokojem prowincji i prostym, ociekającym zwierzęcym tłuszczem życiem na poziomie, z książęcymi manierami, jak i królewską chwałą. Nie zapomniał do dziś, choć wykorzystywano go potem tylko do ceremonii pogrzebowych, a w końcu przestano dbać i dotrwał do czasów, gdy socjalistycznie oddano starszym i niedołężnym. Ograbiony ze splendoru dzielnie opierał się plebejskości. W końcu jego wytrwałość w wierze w tamto szczęście przyniosły rezultaty i dzisiaj piękny jest znów nie tylko na zewnątrz, ale przede wszystkim wewnątrz.
Pałac w Mirow.
Rokoko w Meklemburgii.
Wybudowano go w 1709 roku jako wdowią siedzibę dla księżnej Christiane Amelii Antoni von Mecklenburg Strelitz, ale największy i najradośniejszy na niego wpływ miała księżna Elżbieta Albertyna von Mecklenburg-Strelitz, która wraz mężem Karlem zu Mecklenburg wiodła proste rodzinne życie. Tutaj rodzone i wychowywane dzieci w liczbie 10 biegały, śmiały się i płakały, bawiły beztrosko nad brzegiem jeziora, by wyrosnąć na ufnych, acz nietuzinkowych, choć trochę odstających od ówczesnych społecznych norm ludzi. Nie wszyscy, gdyż tylko sześcioro z nich dożyło dorosłości:
- Christiane (1735-1794) mówiła płynnie po łacinie, grecku i francusku i czytała dzięki temu klasyków w oryginale. W czasie podróży do Anglii w 1761 roku zakochał się w niej niejaki John Ker, jednak ślub jej siostry na angielskim dworze uniemożliwił protokolarnie tę miłość. Oboje do końca życia pozostali stanu wolnego, a sama Christiane mieszkała razem z bratem
- Adolfem Fryderykiem IV (1738-1794), również kawalerem, który choć ją tolerował, to kobiet ogólnie nie lubił, zdecydowanie preferował mężczyzn, do których pisał listy i których z upodobaniem obdarowywał prezentami. Był oszczędny, a jednocześnie lubił budować, co przyniosło paradoksalnie dla niego długi, które musiała regulować specjalnie w tym celu powołana komisja. Pobożny i bojący się piorunów, innowacyjnie jak na tamte czasy kazał zamontować piorunochron, jak i postawić pawilon ze szkła i jedwabiu, w którym chował się przed błyskawicami;
- Karol II Ludwik Fryderyk (1741-1816) jako jedyny z braci ożenił się i spłodził dzieci, co być może wpłynęło na jego decyzję wprowadzenia powszechnego obowiązku szkolnego;
- Ernest (1742-1814) zakochał się w najbogatszej angielskiej dziedziczce Mary Eleonor Bowes, co rozsierdziło króla Georga;
- Georg zu Mecklenburg (1748-1785), kawaler, który zastrzelił się w wieku 37 lat i najważniejsza…
- królowa miłościwie przez 57 lat na angielskim i irlandzkim tronie panująca, Zofia Charlotta Mecklenburg-Strelitz (1744-1818), świetnie wykształcona epistolografka, czemu zawdzięczała zainteresowanie jej osobą przez księcia Jerzego, dla którego w wieku 17 lat opuściła na zawsze swoje rodzinne strony. 17 sierpnia 1761 roku w towarzystwie gapiów wyjechała bryczką w stronę Anglii do nieznanego mężczyzny, docierając po trudnym morskim rejsie do celu 8 września 1761 roku i jeszcze w tym samym dniu go poślubiając. Niemiecka księżniczka z Meklemburgii nie tylko że została angielską i irlandzką królową, ale pokochała męża z wzajemnością na tyle, że uznawano dwór angielski za ich panowania za najnudniejszy w Europie – bez skandali, z prostym, zwyczajnym życiem i 15 dzieci na dokładkę. Kochała do tego wszystkiego przyrodę i do dziś botaniczny ogród Kew Gardens zaliczany jest do najpiękniejszych w Wielkiej Brytanii, co jest jej zasługą. Jeśli ktoś lubi strelicje to niech pomyśli o Charlocie, na której cześć tak nazwano ten piękny kwiat.
Całe to rodzinne życie ucichło w 1760 roku, gdy Elżbieta Albertyna ciężko zachorowała i przeniosła się do Neustrelitz. Pałac zapadł w długi, bo ponad dwustuletni sen. Wykorzystywany niechlubnie przez żołnierzy, udzielający schronienia staruszkom, którzy w niesamowitej i niezmiernie oryginalnej sali balowej spożywali posiłki. Cóż to za pomieszczenie – nieoczekiwane przez żadnego gościa w tym prostym w swej zewnętrznej formie pałacu. Z piersi wyrywa się niemy okrzyk zachwytu, gdyż od razu się czuje, że niestosowne, głośne i zbyt euforyczne zachowanie nie przystoi. Ta sala jest zachowana w oryginale, nigdy nie zniszczona i nie przebudowana, zdobiona pięknie przez Włocha Giovanniego Battistę Clericiego, który był niezmiernie zaskoczony i zachwycony szczodrą za wykonaną pracę zapłatą. W dodatku wierzył, że w uformowane przez niego figury zaklina dusze, by umożliwić im wyjście malował oczy putto na czarno. Wrażenie jest niesamowite i trudne do opisania…
Na przeciwko pałacu znajduje się drugi, prawie identyczny budynek, tzw. Kavaliershaus wybudowany na potrzeby dworu w latach 1756-1758. Dziś znajduje się w nim kawiarnia i wystawa interakcyjna, jak i mały sklepik. Przed obydwoma budynkami dominuje kubaturą biały kościół kiedyś należący do Baliwatu Brandenburskiego Rycerskiego Zakonu Szpitalników św. Jana Jerozolimskiego, który miał tutaj we wczesnym średniowieczu swą siedzibę. W świątyni pochowani są przedstawiciele rodu Meklemburg-Strelitz. Na całą posesję wchodzi się przez bramę wjazdową, najstarszy budynek o świeckim charakterze tego kompleksu z 1588 roku w stylu renesansowym. Przed nim, po lewej, niejako na pierwszym planie, stoi wystawiony na sprzedaż tzw. pałac dolny, w którym urodziła się przyszła królowa Anglii – Charlotta. Jej drugi syn przybył tutaj w 1784 roku, by zobaczyć miejsce narodzin i dzieciństwa swojej matki. Opuszczony wraz z pałacem właściwym tkwił w sennej marze do II wojny światowej, po której został szkołą aż do 2006 roku. Pomyśleć, że dusza rodzącej przysłuchiwała się naukowym wykładom… Jednak najpiękniej jest na Wyspie Miłości wrzynającej się w jezioro. Atmosfera uczuciowej sielanki i tajemniczości, stare drzewa i złamana kolumna nad grobem Adolfa Fryderyka IV tutaj romantycznie pochowanego. Ostatni wielki książę Meklemburgii-Strelitz życzył sobie właśnie takiego grobu. Zmarł w wieku 36 lat (24.02.1918) w tajemniczych okolicznościach. Wyszedł na wieczorny spacer z psem, odnaleziono go dzień później postrzelonego w wodnym kanale, a obdukcja wykazała, że przyczyną śmierci było utonięcie. Broni nigdy nie odnaleziono. Księżna Daisy von Pless pisała w swoich wspomnieniach o dręczącej go depresji. W testamencie z roku 1917 wyraził ostatnie życzenie spoczęcia właśnie na tej wyspie i naszkicował swój grób.
Przyznaję, że wszystko tutaj jest fascynujące, a historia tego rodu zaczyna żyć własny życiem w pobudzonej głęboko ciekawości. Zanim jednak udam się jego śladami docieram do artystycznego bistra. Brama, wychodek, rzeźby, w końcu drzwi, labirynt pomieszczeń wypełnionych sztuką, a na końcu starsza pani za barem wycierająca właśnie szklankę i jeden gość pijący kawę. Przy barokowej muzyce ogrzewam ręce nad parującym talerzem marchewkowo-kokosowo-imbirowej zupy z dodatkiem soku pomarańczowego, którą ta pani sama ugotowała. Za oknem pałacowy kompleks, duszyczki arystokratyczne i współczesność profanów, którzy za opłatą dostają wstęp na salony. Poruszona, zamyślona i rozmarzona przenoszę się w czasy fryderycjańskiego rokoko i obiecuję samej sobie udać się do Neustrelitz, ba może nawet do samej Anglii, by oddać cześć mirowskiej skromności.