Dzisiaj będzie dużo – przebrzmiałej arystokracji, ich potraconych majątków i bieli śniegu, niestety chrzęszczącego i skrzypiącego pod butami mrozu nie da się przekazać.
Kummerow pochodzi od słowiańskiego słowa "komor" i od razu wiadomo, że już Słowianie opędzali się tutaj od komarów. Zanim wybudowano ukazujący się w oddali pałac, osada otrzymała w 1255 roku prawa miejskie (!!!), a na przełomie XII i XIV wieku krajobraz dominowała twierdza wodno-graniczna, która dotrwała w złym wprawdzie stanie do XVIII wieku.
Od powołania w 1309 roku na stanowisko dostojnego urzędnika książęcego Heinricha von Maltzahna rozpoczyna się długa historia panowania tej rodziny w osadzie przeplatana wojnami, sporami spadkowymi, a czasem zwykłą chciwością czy zawziętością. W 1588 roku Hartwig Maltzahn oskarża jedną z kummerowskich kobiet o uprawianie magii i jako czarownicę spala na stosie na tzw. „sądowej górze” (Gerichtsberg). Po przerażającej wojnie trzydziestoletniej lat 1618-1648 zostaje w wiosce zaledwie 16 mieszkańców, ona sama przechodzi w ręce szwedzkie, a w 1720 roku pruskie. Właśnie wtedy na przełomie XVII i XVIII wieku przypada rozkwit Kummerow, w którym można było doliczyć się trzech kościołów – niezaprzeczalny znak dobrobytu. I w tym momencie pokazuje się na horyzoncie dziejów nasz pałac wybudowany w latach 1725-1733 na zlecenie radcy ziemskiego Albrechta von Maltzahna. Już na przełomie 1740/41 roku odbywa się pierwsza szkolna lekcja w wiosce, a od 1763 roku panuje powszechny obowiązek nauki. W 1895 roku rodzi się tutaj Mortimer Bogislaw Ernst August von Maltzahn, ostatni baron rodziny, który jeszcze przyjmuje pod swój dach napływających pod koniec wojny uchodźców (liczba mieszkańców wzrosła z 325 do 700), by w końcu zostać aresztowanym i wywłaszczonym. Wyjeżdża do Düsseldorfu, gdzie z sukcesem prowadzi pralnię, umiera bezdzietnie.
A pałac wyrusza do socjalistycznego tańca dewastacji. Po uciekinierach i obozie kwarantanny służy za mieszkanie przydzielonym, za szkołę i urząd gminy, oddany poczcie w 1985 roku miał być ośrodkiem szkoleniowym, a potem rekreacyjnym, które to plany zarzucono w 1988 roku. Po zmianie systemu według niektórych źródeł miał tutaj być dom publiczny, krótko i nieudolnie, do roku 2011 opuszczony zamieniał się w ruinę. Podobnie jak park zaprojektowany przez samego Petera Józefa Lenne. W końcu zakupił go mężczyzna ożeniony z Amerykanką, co zdaje się mieć duże znaczenie. Być może mąż nigdy by się na taki krok nie zdecydował, to jej wyobrażenia o pionierskości i odkrywaniu eldorado miały być tutaj motorem. Prace remontowe wrą, a już niektóre sale zostały udostępnione w okresie wiosenno-letnim szerokiej publiczności. Wystawa fotografii zobaczona została w dniu otwarcia przez bez mała 4 tysiące osób, a w planach jest Narodowe Muzeum Fotografii. Na szczęście.
Zaglądamy do okien i słyszymy wiertarki, obchodzimy budynek czując jego aż piszczącą z nowego życia radość. Na tyłach wcale nie zaskakuje rozległy widok na jezioro ze znajdującym się na pierwszym planie jakby cmentarzem. Po podejściu okazuje się, że to raczej … sztuka. Pośród zmrożonego jarmużu docieramy do brzegu finezyjnie i wymyślnie skutego lodem. Ileż pracy jest tutaj zaklętej, ileż pomysłów i przypadków w tym lodowym ruchu pędzla, jakie wykorzystanie dostępnego materiału! Prawie wmraża nas ten widok do środka, zbyt długo się tutaj zatrzymujemy, musimy trochę podreptać, pobiegnąć truchtem, by rozruszać zmarznięte nogi. Pałac lśni w słońcu, pyszni świetlaną przyszłością, zaprasza ponownie – zaprasza!