Piękny.
Nie wiem, jak zacząć opowieść o największej kiedyś posiadłości w Meklemburgii.
O jej stabilnym i nieugiętym istnieniu pośród pól i jezior. O jej właścicielach, których korzenie aż XIII wieku sięgają. O jej rycerzach i duchach.
Zaczęło się wszystko od czterech braci meklemburskiej rodziny szlacheckiej von Hahn, którzy od księcia Johanna von Werle otrzymują w lennie w 1337 roku wieś Basedow. Rycerz Lüdeke III Hahn wybudował w 1467 roku na ruinach starej twierdzy zamczysko z wieżą, piwnicą, zbrojownią i archiwum rodzinnym, które od razu stało się największą posiadłością w okolicy. W XVI wieku przebudowano obiekt w stylu renesansowym, ale największy wpływ i hojną rękę miał jej najsłynniejszy właściciel, Friedrich Graf von Hahn, wnuk znanego nam z Remplina
astronoma Friedricha II von Hahna. Do przebudowy pałacu zatrudnił najsłynniejszego wtedy (1837-1839) berlińskiego architekta Friedricha Augusta Stülera, a ogrodu plany stworzył sam Lenne. W charakterystycznym meklemburskim stylu Johanna-Albrechta (terakota na białym tynku) pyszni się swoim niesamowitym wyglądem do dziś. Jakby rozbawiony, jakby roześmiany, jakby zaklęty w baśni, jakby zatrzymany w legendy locie. Pełen zakamarków może jednocześnie tym oszałamiać i wzbudzać obawę, zależnie od pory roku, dnia czy nocy. Podobno dość często drogę do parku za nim zagradza rycerz z wypolerowaną szpadą, strzegący dostępu do ruin starej warowni, w której mają harcować niegrzecznie duchy. Nawet pałacowy strażnik nocą omijał miejsce szerokim łukiem, nie wspominając o jego psie uciekającym z podkulonym ogonem. Podobno do dziś nikt z miejscowych nie odważy się pójść do parku o północy.
Friedrich Graf von Hahn kochał konie i im poświęcał nie tylko swój czas, ale i majątek. Odziedziczył po młodo zmarłym ojcu 99 posiadłości (nie było ich 100, gdyż ta liczba nakładała obowiązek wystawienia własnego pułku), ale właśnie z Basedow uczynił konną posiadłość. Powstała w 1835 roku stajnia do dziś prezentuje się godnie obszernymi gabarytami, a sam graf corocznie w latach 1839-1852 wygrywał jako hodowca nagrodę wyścigów imienia Friedricha-Franza w
Doberan.
W lipcu 1826 roku ożenił się z polityczno-dynastycznych powodów ze swoją kuzynką, córką
teatralnego hrabiego z Remplina, hrabiną Idą von Hahn. Rozwód nastąpił 5 lutego 1829 roku, żona była w ciąży i miesiąc później urodziła niepełnosprawną córkę, która przeżyła 27 lat. Jaki to musiał być z jednej strony skandal, z drugiej pewnie dla obu stron uwolnienie. Ida oddała się podróżom, pisała książki, które cieszyły się niezmierną popularnością i założyła klasztor. Friedrich ożenił się jeszcze dwa razy i doczekał czwórki potomstwa.
A pałac płonął. Przynajmniej jedna jego część z rodzinnym archiwum zimową nocą z 1944 na 1945 rok. Gdy nadciągała Armia Czerwona w 1945 roku rodzina von Hahn uciekła, a pałac ograbiono. Przesiedleńcy znaleźli w nim schronienie, podobno zakwaterowano 100 osób, rodzinę w wyniku reformy rolnej 1946 roku wywłaszczono, a w 1960 roku otwarto tutaj LPG (w Polsce znane jako PGR). Pałac objęto wprawdzie w 1951 roku ochroną jako zabytek, jednak nie ustrzegło go to od dalszych dewastacji. W 1988 roku zrekonstruowano park według oryginalnych planów Lennego, a już po upadku socjalizmu w 1996 roku pałac wyremontowano, podzielono na mieszkania i wynajęto. Cztery lata później sprzedany inwestorowi z Niemiec Zachodnich, po kolejnych czterech wylicytowany na aukcji przez Szwajcarów. Do dziś remontowany otwiera od czasu do czasu swoje podwoje dla turystów. Dzisiaj jednak nie. Zamknięty na cztery spusty, z beczącymi na podwórzu baranami, grzeje się w słońcu i marznie w szeleszczącym śniegiem mrozie.
Warto popatrzeć na pałac z oddali, spod kościoła na przykład, albo imponującej stajni, gdy rozpościera się widok i na niego i na park. Nieodłączne jest uczucie, że świat jest dziwny. Gdzieś tam tłoczą się w miastach tysiące turystów, a tutaj w obliczu takiego skarbu i takiej historii spotykamy na naszej drodze tylko i wyłącznie barany i … kota. Na nasze szczęście jednak:-)