Hotelowa noc była urocza. Apartament w mieszanym stylu wytworno-nowoczesnym, z baldachimem nad łóżkiem i piękną kobietą na obrazie, wygodny i obszerny, trochę szkoda nam było opuszczać. I na pewno przyczynił się do tego widok za oknem. Dzisiaj jednak po wczorajszym słońcu nie zostało nawet wspomnienie, zaciągnięte chmurami niebo i deszcz, jak się szybko okazało, zaciekły i wszędobylski. Parasol, którego wcale nie mieliśmy, byłby najbardziej zbędną rzeczą w jego przypadku. Padał zewsząd, docierał i do pleców, i do nogawek, i do rąk, od góry i z dołu, jak i z każdej możliwej strony. Akurat świetna pogoda na zobaczenie dwóch muzeów poświęconych statkom i emigracji: Titanic Experience Cobh i Cobh Heritage Centre.
W biurach linii żeglugowej White Star Line, skąd 123 osoby udały się na pokład Titanica, otwarto muzeum, do którego wchodzi się po zakupie imiennego biletu tylko z przewodnikiem. Na bilecie widnieje imię i nazwisko prawdziwego pasażera Titanica, na zakończenie wizyty można sprawdzić, czy nasz pasażer przeżył czy też nie. A przewodnik wprowadza do kolejnych pomieszczeń imitujących słynny transatlantyk i opowiada o trzech klasach, o różnicach, o trudnościach w rekonstrukcji wnętrz (w Southampton dziennikarze zrobili parę zdjęć, jak i jezuicki pastor Francis Browne, który opuścił statek właśnie w Queenstown), o danych technicznych, o przyczynach katastrofy i jej porażających skutkach. Wystawa jest interaktywna i taka...komercyjna. Największe wrażenie zrobiło na nas wypuszczenie zwiedzających na zewnątrz, czyli na drogę do dziś zniszczonego oryginalnego pomostu, z którego pasażerowie przewiezieni zostali na statek, czekający na nich przed wybrzeżem. Ostatnią drogę.
Drugie muzeum umiejscowione niedaleko w budynku dworca kolejowego podobało nam się bardziej. Prosto z deszczu z ogromnym statkiem pasażerskim w tle i pomnikiem Annie Moore i jej dwóch młodszych braci w melancholijnych nastrojach wchodzimy do środka. Annie była pierwszą imigrantką zarejestrowaną 20 grudnia 1891 roku w nowym obozie Ellis Island w Nowym Jorku. Gdy zeszła z pokładu otrzymała kapłańskie błogosławieństwo, a kierownik podarował jej złotą monetę o wartości 10 dolarów. Od pracownika ośrodka charytatywnego otrzymała srebrną monetę, a od jednego z mieszkańców miasta sztukę złota o wartości pięciu dolarów. W 1993 postawiono jej pomnik i w Cobh i Nowym Jorku. Już w środku znajdziemy się nagle pośrodku mnóstwa ludzi, którzy ściśnięci w kabinach trzeciej klasy wymiotują, martwią się, boją i … nie tracą nadziei. Właśnie rozpętał się sztorm, jacyś skazańcy wywożeni do Australii nie mogą oddychać, gdyż w pomieszczeniu nie może z braku powietrza palić się nawet świeca. Irlandczycy w wyniku Wielkiego Głodu, o którego przyczynach można poczytać u
stocka, uciekali w lepszy świat. Miliony ich, z wyrwanymi korzeniami, w ostatnim geście rozpaczy, ryzykując życie i narażając rodziny rozsiało się po całym globie.
Jednak nie wszyscy musieli gnieździć się w najtańszych kabinach. Część muzeum poświęcona jest lepszej klasie, dla których budowano na statkach sale balowe w formie katedr, którym nie szczędzono wygód, jeśli tylko mogli sobie na to pozwolić. I oni tworzyli ten irlandzki exodus. Paradoksalnie otoczeni luksusem uciekali przed biedą.
Gdy opuszczamy Cobh wciąż pada. Deszcz zatapia nasze nadszarpnięte ponurą rzeczywistością myśli, zmusza do skupienia się na tutaj i teraz, do obrania dobrego następnego celu naszej podróży i zadbania o suche ubranie. Kadruje ramy istnienia. Na szczęście. W słońcu trudniej byłoby nam wrócić do szczęśliwej urlopowej teraźniejszości.