W Wittenberdze w grudniu w samo południe spożycie grzańca na bożonarodzeniowym jarmarku może stać się przyczyną zatracenia hierarchii wartości. Zamiast katedralnych drzwi, na których Luter przybił swoje tezy, ważniejsze okazuje się diabelskie koło, z którego widok ledwo dostrzegalny za mgiełką łez wywołanych ziołową głupawką. Karmelizowane migdały, kiczowate piernikowe serduszka i kolorowe figurki na choinkę przyćmiewają dostojność tego reformatorskiego miasta z przeszłością zmieniającą bieg historii. A później, gdy upojenie przemija, to jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności wszystko kieruje nasze nogi nie do Lutra (choć jego dom jak najbardziej odwiedzamy), ale do Melanchtona, o którego istnieniu miałam tylko mętne pojęcie i to głównie z nazw niemieckich ulic. W jego byłym domu trzeźwiejemy na dobre wzdrygnięci jakąś i lekkością i doniosłością czynów małego, niepozornego i wyśmiewane za nie po przybyciu do tego miasta człowieka.
Filip Schwartzerdt urodził się 16 lutego 1497 roku w Bretten i kształcony był od początku szczególnie w znajomości łaciny, bez którego to języka nie było mowy o żadnej naukowej przyszłości. Jako dziecko tłumaczył wiersze Baptysty Spagnoli i z nimi przyswoił sobie humanizm. W wieku 18 lat został magistrem, po studiach w Heidelbergu i Tybindze, gdzie słynny hebraista Johannes Reuchlin uczył go greki (przywilej spotykany tylko najwybitniejszych), nadając mu jednocześnie nowe humanistyczne nazwisko – Melanchton.
29 sierpnia 1518 roku Melanchton przybył do Wittenbergi jako profesor greki. Już na ulicach miasta wyśmiewano go z powodu kościstej, niewielkiej postury i cichego głosu. W towarzystwie szyderstw dotarł do sali wykładowej, w której zgromadzili się jego przyszli koledzy i studenci (m.in. Luter) i rozpoczął przemowę. Zachwycił wszystkich, szczególnie Lutra, od tej chwili podziwiano tego niepozornego człowieka, który pracował jak wół. Już o czwartej rano zasiadał do biurka i sam zapisywał swoje przemyślenia, pomysły i naukowe wnioski. Jego ideałem był wszechstronnie wykształcony człowiek, a nauka miała być dostępna dla wszystkich. Pisał podręczniki i tworzył szkolne plany, zapraszał studentów na dysputy do domu (jako pierwszy wykładowca na uczelni) i reformował szkolnictwo wedle swoich ideałów. Przez współczesnych nazywany był „nauczycielem Niemiec”. Zasypywano go ofertami pracy na wszystkich europejskich uniwersytetach, a jego książki czytano we Francji, Szwecji, Anglii, Włoszech, Hiszpanii, Węgrzech i Polsce. On jednak pozostał w Wittenberdze do końca swojego życia.
W tamtych czasach kościół katolicki przedstawiał swoim wiernym Boga jako srogiego sędziego, który nieuchronnie acz sprawiedliwie wymierza grzesznikom karę. Czyścem, który pojawił się w katolicyzmie w XII wieku i piekłem straszono nieustannie i na tyle skutecznie, że większość długo nie dostrzegała dysonansu pomiędzy wymaganymi od nich ofiarami, a wygodnym życiem tych ofiar się domagających. Melanchton żądzy pieniądza w swoim kościele się sprzeciwiał. Napiętnował księży, którzy otaczali się jak ziemscy książęta świtą i żyli w luksusie zdobywając na niego pieniądze m.in. przez handel odpustami. I tutaj Melanchton wraz z Lutrem zjednoczyli swoje siły, oburzeni domagali się reformy katolickiego kościoła. O ile jednak Luter był bardzo wojowniczy, o tyle Melanchton długo próbował zapobiec rozłamowi kościoła jeżdżąc na kongresy i spotkania z wykładami, które starał się wygłaszać z cierpliwością, rozwagą i pokojem. Według niego Chrystus poświęcił już swoje życie za ludzkie grzechy i ponowne wykupywanie odpustu u księży jest zbędne. Żądał powrotu do Biblii jako źródła i Boga jako kochającego ojca. A gdy Luter po zaprzeczeniu nieomylności papieża został ekskomunikowany to 20 grudnia 1520 roku o 9 rano Melanchton zwołał protest przy kaplicy św. Krzyża za miejskimi murami paląc papieski nakaz oraz rzymsko-katolicką księgę przepisów prawnych. I tutaj reformacja nabrała swojego biegu – Luter musiał uciekać po tym, jak wyrzucony z kościoła mógł zostać bezkarnie zabity do Wartburga, gdzie tłumaczył Nowy Testament na niemiecki (1522 rok, 12 lat później przetłumaczony zostaje Stary Testament), a Melanchton próbował negocjacji i pisał rozprawy teologiczne o luteranizmie. Odrzucał wszelkie próby zwabienia go przez kościół katolicki, wiernie trwając przy swoich poglądach. Przypłacił to depresją, targany wątpliwościami z powodu reformacji, a przede wszystkim rozpaczą z powodu niechcianej wojny religijnej z lutego 1546 roku, którą wygrali katolicy. W czasie jej trwania uciekł z rodziną (Melanchton miał żonę i dzieci) do Magdeburga, powrócił jednak po jej zakończeniu do Wittenbergi. W 1552 roku wybuchła nowa wojna, tym razem zakończona zwycięstwem protestantów i uznaniem nowego wyznania, a tym samym rozłamu kościoła. Nie wiadomo czy 19 kwietnia 1560 roku umierał z ulgą i w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku.
Dziś w jego domu znajduje się muzeum. Być może zwyczajnie świetnie urządzone, a być może z wciąż krążącym tutaj jego duchem. Wiele informacji, ale przede wszystkim wiele wrażeń i odczuć, emocjonalnie namacalnych chwil, które zdają się przenikać powłokę naszych ziemskich ciał, by poczuć wyraźnie tamte idee i bunt przeciw ohydzie rzeczywistości. W morzu milczenia, strachu przed karą i bezwstydnego wykorzystywania braku wiedzy, do której tak pilnie broniło się dostępu podniósł się cichy głos małego, podobno brzydkiego mężczyzny, który zwyczajnie się tym oburzał. Echo tych myśli, rozterek, wątpliwości lekko słyszalne odbija się od ścian, które oblepione są intensywnością boskich rozważań. Unesco obejmuje swoim patronatem cały reformatorski kompleks w Wittenberdze, ale my dzisiaj na Melanchtonie i jego „czterech ścianach” poprzestaniemy. Wtargnęliśmy w nie lekko oszołomieni komercją niemieckiego, adwentowego czasu, by dowiedzieć się, że nic nam nie grozi i nie musimy słyszeć brzęku lądujących na tacy pieniędzy, by cieszyć się podarowanym nam, jakże boskim, życiem.