Pałac w Marxhagen jest z drogi prawie niewidoczny i prowadzi do niego zabłocona droga. Pierwsze wrażenie komponuje się z pochmurną dziś aurą. Zaniedbany, otoczony wieloma przedmiotami rozrzuconymi to tu to tam, trochę ośmieszony kolorowym kogutem.
A i przeszłość ma zawirowaną, podkraszaną wciąż zmieniającymi się właścicielami. Wybudował go w stylu tudorskim w 1853 roku Franz von Oldenburg, później przez dwa lata właścicielem był Rudolf Probst, kolejnym Paul von Eschenburg, po nim Ernst Gehrke, który uciekł przed zbliżającą się Armią Czerwoną do Szlezwiku-Holsztyna. Sowiecka władza zagarnęła pałac dla siebie, ale co ciekawe wypłaciła Gehrke odszkodowanie, dzięki czemu po politycznej zmianie nikt nie mógł dochodzić swoich roszczeń, co często przyczynia się w przypadkach innych arystokratycznych budynków do długoletnich procesów sądowych.
W latach socjalizmu chronili się tutaj uchodźcy, później było przedszkole, szkoła, poczta, biblioteka, wiejska przychodnia lekarska oraz kuchnia pegeerowska. Gdy upadł mur dzielący państwo niemieckie na dwie części rodzeństwo Kaltenbacher wynajęło wolne w pałacu mieszkanie, a ich umowa zawierała klauzulę - „do momentu sprzedaży obiektu”. I faktycznie budynek został w 1994 roku sprzedany … rodzeństwu Kaltenbacher. Na stronie internetowej można umówić się na zwiedzanie pałacu z przewodnikiem, którym jest pan Kaltenbacher, historyk sztuki. Znajdujemy na drzwiach numer telefonu, ale nie niepokoimy w Sylwestra właścicieli. Być może nawet ich nie ma, bez problemów poruszamy się po przypałacowym, dosyć artystycznie wyglądającym terenie.