Kontynuując pasję odkrywania pałaców i dworów Meklemburgii docieramy w strugach deszczu i przeraźliwym zimnie do Burg Schlitz. Lśni bielą już z oddali, zaskakuje formą trzech budynków przyklejonych do siebie w jednej linii, onieśmiela powagą kształtu i niemalże idealnym dopasowaniem każdego szczegółu, co widoczne jest już na pierwszy rzut oka. Wypieszczony, luksusowy, ekskluzywny.
Trochę jak jego historia. Powstał na zlecenie Hansa von Labesa (1763-1831), pruskiego dyplomaty z zapałem wspinającego się po szczeblach urzędniczej kariery, któremu jednego tylko brakowało do dotarcia na szczyty – godnego szlacheckiego stanu. Gdy zakochał się w jednej z córek swojego mentora, ministra Johanna Eustachego von Schlitz-Görtz, ten zaadoptował go , co umożliwiło oficjalne, przez pruskiego króla nadane, podniesienie do stanu grafa. I małżeństwo z ukochaną również. W 1806 roku Hans zlecił wybudowanie pałacu, który dziś zaliczany jest do największych klasycystycznych kompleksów tego rozległego regionu. Ozdobiony ornamentami o symbolice wolnomasońskiej, otoczony wspaniałym parkiem i przestrzenią niekończącej się meklemburskiej prerii poprzetykanej lasami. Od 1932 roku należał do dyrektora Niemieckiego Banku (Deutsche Bank) Emila Georga von Staußa, znanego ze swojej sympatii do nazistów, którym udostępniał obiekt zarówno na zgromadzenia, jak i jako miejsce wypoczynku. Po II wojnie światowej wywłaszczony pałac oddał się, jak wielu jemu podobnych, w ręce uchodźców, później uczniów, a w latach 1955-1993 służył jako dom starców. Po tych społecznych rolach przekształcił się w hotel, a od 2011 roku należy do małżeńskiej pary Manueli i Armina Hoeck, którzy, jak sami przyznają, luksusem i wystawnością obsługują stereotypy, które mają ich zamożni goście. Jeden z odległych pokrewnych Ericha Honeckera przyjeżdża do Schlitz raz w roku z dalekich Indii, by w książęcym apartamencie spędzić samotnie parę dni, mówiąc przy tym, że zawsze ma wrażenie powrotu do domu. Właściciele troszczą się o każdy szczegół, przechowują jego ubranie, by nie musiał zbyt wiele ze sobą przywozić, dbają o doskonały wybór herbat i trunków, dyskretnie czytają z gestów i spojrzeń życzenia gościa i próbują je spełniać.
Ceny są godziwe, jednak dla wielu tutaj przybywających Schlitz jest tylko wiejską posiadłością, która w ogóle nie nadwyręża ich kieszeni. Śmietanka i arystokratyczna i polityczno-kulturalna niemająca ze stanem konta najmniejszych problemów. Akurat goście zjeżdżają na zabawę sylwestrową. My lekkim truchtem docieramy do słynnej fontanny nimf z 1903 roku autorstwa Waltera Schotta, której dwie kopie stoją w Berlinie i w Central Parku w Nowym Jorku. Trochę nam szkoda, że nie mamy ani czasu, ani szczęścia w pogodzie i obiecujemy sobie, że po wszelkich zawiłościach życia powrócimy tutaj, by odpocząć przez chwilę w luksusie. Oby on do naszych emerytalnych czasów w takim jak dziś stanie dotrwał.