W
Bylicach niewiele się zmieniło. Poza porą roku właściwie nic. Lato w pełni i takim ukazuje się nam zachodniopomorski świat – soczyście żółty, zadymiony żniwami. Grube cukinie bezlitośnie obradzają najmniejszy krzaczek, a jarzębiny nie czekają na wrześniowy czas i czerwienieją zadziornie. W piątkowy wieczór trzeszczą płonące kawałki drzewa, muzyka rozwesela twarze, a rozgwieżdżone niebo nie pozwala zasnąć aż do bladego świtu. Leżąc na materacu pośród zielonych gałęzi, kwiatów, z połyskującym ciemnym sklepieniem nad twarzą, nie pragnie się niczego więcej tylko „chwilo trwaj”. I trwa ona do ciepłego poranka, gdy po śniadaniu zjedzonym na świeżym powietrzu maszerujemy do okolicznych wzgórz, szumnie nazywanych górami. Przechodzimy Bylice mijając samotnego Chrystusa na tle bezkresnej rolniczej przestrzeni, zamknięty sklep, kiedyś nadający rytm życiu na wsi i docieramy do opuszczonej szkoły, w której bylickie dzieci poznawały tajniki nauki na niewiele im się przydające w swojskiej codzienności. Za szkołą docieramy do lekkiego wzniesienia, na którym parę kamiennych schodów i głazy na zawsze skryły miejsca tego przeznaczenie. Stamtąd rozciąga się niesłychany widok na morenową okolicę, która oddaje się właśnie ochoczo w ręce zaaferowanych jej płodami rolników.
Jest ciepło, miejscami gorąco, a nasze „góry” majaczą na horyzoncie. Asfaltową drogą docieramy do krążków siana, które muszą zostać zdobyte i obfotografowane, a stamtąd miarowo maszerujemy, przedzierając się w jednym miejscu przez kolczastą siatkę, na teren paru wzgórz. Cicha piękność prawie nie rzucająca się w oczy. Łagodność formy, miękkość poszycia i krajobraz idealny owity równiny tajemnicą. Łagodny szum wiatru i roślinność wyjątkowa. Ukojenie cywilizacji.
Stamtąd zupełnie niedaleko do bylickiego jeziora Głębokiego, o malowniczo dzikim brzegu i paru miejscach, z których można wskoczyć do wody. Jedno z nich bezwstydnie zaśmiecone aż płacze w rozpaczy nad swoją plastikową, głupotą ludzką podkreśloną, dolą. Kto to widział? Taki skandal w XXI wieku!
Nagle słyszymy, że kiedyś dwie dziewczyny kąpały się tutaj, a gdy jedna zaczęła się topić, druga ją ratowała. I uratowała, sama tracąc przy tym życie.
W towarzystwie maków i chabrów wracamy do domu. Odpoczywamy po górskiej wędrówki trudach, a popołudniem korzystając z mechanicznych koni udajemy się na eksplorację poniemieckiej okolicy...