Szlaban przed lasem, omijając go wchodzimy w sosny znów strzeliste, w atmosferę niemalże mroczną, miękkie poszycie, szyszek cała zgraję, widzimy budkę dla ptaków i morze baśniowych traw. Mgiełka miękkości, przeogromna chęć przytulenia się, zanurzenia w ten zachęcający do pieszczot krajobraz. W którymś momencie natrafiamy na stolik z dwiema ławeczkami oraz cztery niebieskie kółka znaczące szlak 66 jezior – jakby po wstaniu od niego, gdyby kręciło się nam w głowie, dla pewności i rozdwojenia jaźni pokonania wymalowano tutaj potrzebne do dalszej wędrówki symbole.
Z Halbe maszerujemy przez ten bajkowy leśny świat do Märkisch Buchholz. To najmniejsze miasto Brandenburgii i jedno z sześciu najmniejszych w Niemczech. Do 1937 roku nazywało się Wendisch Buchholz ze względu na zamieszkujących te tereny od średniowiecza Wendów. Miasteczko zwane jest również bramą do Spreewaldu. Zawirowania historyczne przynosiły osadzie coraz to innych mieszkańców – najpierw Słowianie, później wspomniani Wendowie, dynastia askańska, której polityczne konflikty przyczyniały się do ciągłego zmieniania statusu osady. A to sprzedana, a to sprezentowana, a to zdobyta, a to wydzierżawiona. Dopiero przejęcie przez Markgrafa von Brandenburg przyniosło względny spokój. Niestety tylko do wojny 30-letniej (1618-1648), w czasie której zginęło 65% miejscowych. W XVIII wieku rozwijało się prężnie rzemieślnictwo, a tubylcy mogli pojechać stąd nie tylko prosto do Berlina, ale i do Pragi. Około 3 % mieszkańców stanowili Żydzi, po których został tylko bardzo zdewastowany w nazistowskich czasach cmentarz. Od XIX wieku rozwijała się turystyka, powstawały hotele i restauracje, z których Berlińczycy chętnie i masowo korzystali. Piękne położenie nad rzeką Dahmą, pobliski Spreewald i leśne tereny przyczyniały się do tego zaburzonego sielskiego spokoju.
Docieramy do malowniczej śluzy, do szyn i domku w wodzie i idziemy wzdłuż powstałego w latach 1908-1910 kanału przeciwpowodziowego Dahme. Jest niezwykle malowniczo – odbijająca się w tafli wody przyroda, kolorowe listki, niezwykle jak na jesienną porę zielone trawy, efektownie porozrzucane po ściółce opadłe liście z drzew i kolory, które można zobaczyć tylko w październiku. W pewnym momencie zza zakrętu wyłania się trabant. Załamał się czas? Przekroczyliśmy niewidzialną linię? To spektakl na zamówienie czy przypadek? Przejeżdża z wyraźnym trudem po piaszczystej drodze tuż obok nas jakby nigdy nic. Jakby to były lata 70-te, może 80-te minionego wieku, a pasażerowie, nie powiem, też z minionej epoki.
I tak docieramy do pierwszego jeziora tego dnia – Köthener See o powierzchni 148 ha. Na malutkim wzgórzu znaki kierują nas do Strzegomia (240 km) oraz do Mekki (5385 km) i widać stąd następne jezioro Wehrigsee. A od niego przepiękną drogą nad brzegami wędrujemy między pięcioma leśnymi jeziorami – Schibingsee (zwane też Märchensee czyli Jezioro Bajkowe), Triftsee, Mittelsee, Schwanensee i Pichersee. Odbicia w taflach wodnych są oszałamiające, łódeczki zacumowane w rządku ujmujące, biała brzoza zanurzona w wodzie rozczulająca. Nie brakuje wcale bajkowych postaci, które od razu zajmują wyobraźnię – bezszelestnie przebiegają od jednej ścieżki do drugiej, skaczą po gałęziach i chowają się za pomostkami.
A w samym Köthen jest troszkę wielkomiejsko. Przystanek autobusowy przyzwoicie wymalowany, kawiarnia Balance obiecuje harmonię, mur opleciony kolorowym listowiem nie straszy odizolowaniem, a w starym niemalże skansenowym drewnianym domku być może mieszka najlepsza babcia na świecie. Czekamy cierpliwie na autobus, który zabiera na z powrotem do Halbe na dworzec kolejowy. Jesteśmy jedynymi pasażerami i w którymś momencie, w środku lasu, kierowca zatrzymał autobus i przeprosił, ale koniecznie musi wyjść na chwilę - „potem dosiądą inny i głupio będzie iść za potrzebą”. No, faktycznie;)
Jeziora:
30. Köthener See
31. Wehrigsee
32. Schibingsee (Märchensee)
33. Triftsee
34. Mittelsee
35. Schwanensee
36. Pichersee
Trasa: ok. 17 km