Ona zawsze się o nią bała.
Cały świat wokół był zagrożeniem – w pobliskim miejskim lesie mieszkali zbójnicy, a woda w morzu czy rzece pełna była zarazków.
Ograniczyła jej życie do mieszkania, szkoły i małego parku w sąsiedztwie.
Gdy czas nieubłaganie upłynął, stało się to, co musiało się stać – straciła na nią wpływ. Nie mogła jej zatrzymać przy sobie.
Zamieszkała trzy piętra pod nią i bywała dla niej opryskliwa. Otrząsała jej lęki ze swojego nowego dorosłego życia.
Pewnego razu poinformowała ją, że jedzie na wycieczkę w ten wielki, niebezpieczny świat - do Pragi. Zachłysnęła się z przerażenia. Miotana emocjami i rozsądkiem pragnęła ją chronić. I dała jej na tę podróż… sandały.
Matka i córka.
To było ponad dwadzieścia lat temu. Te sandały stoją w jej mieszkaniu do dziś. Zniszczone, poszarpane, symbolicznie służące do wyjścia na wolność czyli balkon. Gdy i do tego nie będą się już nadawać wylądują w gablocie za szybką. Ona – córka – nie potrafi się z nimi rozstać.
Matka zmarła półtora roku temu. A córka maluje ją sobie jako swobodną, wolną kobietę, która pływa w przestworzach. Uśmiechnięta i uwolniona od strachów balastu Hilda, która na wydrukowanym po jej śmierci zdjęciu wciąż trzyma swoją córkę za rękę.
Ile jest na świecie takich wiążąco-uwalniających historii?
P.S. Silvie ma „swoje” sandały. Stoją obok kanapy;)