Kawa, ciasto i
kot Eryka na powitanie. Jak i jej właściciele, którzy wydają się być trochę zagubieni w dosyć przepastnym, acz pustym lokalu. Ona ma dziś wolne, więc woła męża, który poza kawą może i wyczarować herbatę. Ciasto własnego, czyli jej, wypieku, do wyboru trzy rodzaje, jak przychodzi do podliczenia rachunku to ona się z racji tego wolnego dnia gubi i znów woła męża na pomoc. A on – on ma masę historii do opowiedzenia – o tym, że i dziadek, a potem tata ten lokal prowadzili, że to razem z Konsumem (spółdzielnia spożywców w NRD), że człowiek był wprawdzie samodzielny, ale Konsum ponosił współodpowiedzialność i ratował w potrzebie. Że ci
radzieccy oficerowie tutaj przychodzili. Przywozili ich zwykli żołnierze, którym nie wolno było do lokalu wejść, czekali w samochodzie. I ubijali interesy. Głównie benzyną. Kradzioną. Kanister kosztował normalnie 15 marek, a oni sprzedawali za 8-10. Albo za butelkę wódki. Oni się wieczorem znieczulali, młode chłopaki, daleko od domu. Można też było kupić radzieckie złoto, zegarki, lornetki. Czasem wpadali, były kary, jego też przyłapali na tych kanistrach. Zawsze się wywinął, bo wtedy to można było się dogadać, nie trzeba było adwokata. Opuścili Niemcy, jak obiecali, jak było ustalone, po 50-ciu latach i wszystko ze sobą zabrali, atomowe sprawy też. Nie to co Amerykanie. Zostawili po sobie te „śmieci”. Było życie, działo się, ludzi do pracy do Wittstock autokarami zawozili. A dziś nie ma kogo o drogę zapytać, puste ulice. Dzieci za pracą wyjechały, a oni zostali i lubią te robocze dla nich weekendy, ale tylko w niedziele się opłaca, bywa, że w sobotę nie przyjdzie nikt, a w niedziele zawsze.
Od razu ich tutaj poczułam, zobaczyłam, tych wojaków z opuszczonej jednostki. Poczułam zapach alkoholu i ...smaru, nie wiedzieć dlaczego.
A niedawno umarł jeden z tych, co przed Ruskimi tam byli, Niemiec, zakochał się w miejscowej dziewczynie i tutaj został.
I tak bez końca, ciekawie, z zaangażowaniem.
Cafe Waldlust w Alt-Daber – polecam, póki oni jeszcze tam są.